Włóczykij wyrusza na południe

Góry, podróże i Ziemia Tarnowska

Tatry z dzieckiem: zimowa wyprawa do Morskiego Oka z obozem pośrednim w Dolinie Roztoki



Projekt o którym myśleliśmy od wielu miesięcy. ;D

Doliną Rybiego Potoku (wypływającego z Morskiego Oka) – ponad 9 kilometrów w jedną stronę, podejście od 973 do 1406 m.n.p.m.,  monotonna droga… Jak to zrobić z żądnym przeżyć trzylatkiem (który wcześniej był wiecznie wiercącym się brzdącem)?

W końcu wymyśliliśmy, że jeśli chcemy przejść z Gabi ten Tatrzański Klasyk, to musimy rozbić obóz pośredni 😊 I tak zrobiliśmy! Z okazji 3 urodzin naszej Żaby niewczesnym popołudniem wyruszyliśmy z parkingu w Łysej Polanie do schroniska w Dolinie Roztoki na urodzinową szarlotkę z lodami. Pakowanie na przedłużony weekend zabrało nam jak zwykle pół dnia, więc nieco obawialiśmy się że w drodze zastanie nas zmrok. Łysą Polanę dzieli od Starej Roztoki około godziny drogi i faktycznie, docieraliśmy w wieczornej szarówce ciesząc się nastrojowymi światłami docierającymi ze schroniska. Nie spodziewaliśmy się, że Tatry będą wyglądały aż tak zimowo, bo w takim wypadku zabralibyśmy sanki – może choć trochę by nas odciążyły. Z wózka (idealnego na wędrówkę asfaltem do samego Morskiego Oka) zrezygnowaliśmy ze względu na drogę dojściową do schroniska – jest krótka (ok. 10minut), ale prowadzi po kamieniach w dół, miejscami dość stromo. Choć moim zdaniem, na (bardzo) upartego, przednim kółkiem terenowego wózka po śnieżnej warstwie dałoby się tam dojechać. Nieśliśmy więc córę na rękach i w nosidle, jak zwykle w górach.
Nie wiem z czego to wynika, że wędrówka w górach  idzie dość opornie, podczas gdy w mieście nie raz Żaba pokonywała na swoich nogach długie trasy. Nie mówiąc o biegach tam i z powrotem w trakcie zabawy w mieszkaniu. Bynajmniej  nie spodziewaliśmy się że tym razem będzie inaczej (natomiast pozytywnie zaskoczył nas powrót, i o tym później). 

Niewątpliwą- dla Gabi, a przykrą dla nas – atrakcją drogi do Moka są konne fasiągi ciągnące turystów od Palenicy do Polany Włosienica. Zwierzolub był zachwycony.

Wreszcie minęliśmy Wodogrzmoty Mickiewicza, skręciliśmy w lewo za zielonymi znakami i udało się dotrzeć do schroniska –  i nieco ogrzać. Na miejscu okazało się, że Gabi ubraliśmy za lekko, ręce miała zimne aż do ramion i wieczorem zaczęła kichać. Był czwartkowy wieczór i poza nami było zaledwie kilku turystów. Co do schroniska w Dolinie Roztoki mamy bardzo pozytywne odczucia. Mimo że wydaje się małe, ilość pokojów i miejsc noclegowych jest spora. Jest estetycznie wykończone, ciepluteńkie, z czystymi łazienkami i pościelą w cenie noclegu. W świetlicy znajduje się witryna pełna gier planszowych, kredek i książek. Dla Żaby najciekawsze okazały się zwykłe kredki. Oraz nasza gra dobble którą ostatnio wkładamy to plecaka na wyjazdy bo jest kompaktowa i bardzo zajmująca😉

Nazajutrz rano rozpoczęliśmy kolejny etap wyprawy. Zostało nam około godziny i 40 minut drogi do schroniska nad Morskim Okiem. W teorii zapał do zdobycia pieczątki i zjedzenia kolejnej porcji szarlotki był, skończył się jednak po kilkuset metrach. Dobre i to. Żaba trafiła do nosidła gdzie dość szybko usnęła, a my pokonywaliśmy kolejne monotonne kilometry mogąc spokojnie porozmawiać. Droga się dłuży, ale są na niej bardzo ciekawe widokowe fragmenty o których zdążyłam już zapomnieć. Można ją też nieco przyspieszyć korzystając z kamienistych skrótów które rozpoczynają się za budynkiem leśniczówki. Tym razem ścieżki te były nieco oblodzone i pomimo raczków nie wszystkimi zdecydowaliśmy się pójść. Na Polanie Włosienica minęliśmy miejsce postojowe dla zaprzęgów i – zamknięty zimą – punkt gastronomiczny.

Przed 13 byliśmy na miejscu. Nie udało nam się zobaczyć szczytów w całej okazałości, za to otrzymaliśmy tajemniczy, mglisty krajobraz i odbicie gór w tafli jeziora. I – w ten czwartkowy krótki dzień-  naprawdę małe zagęszczenie turystów. W spokoju zamówiliśmy i zjedliśmy pomidrówkę która była całkiem smaczna. Szarlotka z Moka Gabi nie podeszła, (i może lepiej, mniej cukru dla Gabi, więcej dla nas;P)

W drodze powrotnej nie wiadomo skąd spłynęła na nas niesamowita twórcza inwencja w motywowaniu Żaby do korzystania z własnych nóg. To, że ścieżka cały czas opada w dół było tu oczywiście istotnym czynnikiem. Na pierwszy ogień poszło ściganie się z mamą do taty. Emocje sięgały zenitu, intensywność śmiechu momentami nie przystawała do górskiej aury…. ale wspomnienia będą z tego cudowne.;) Kolejnym  super pomysłem było przechrzczenie długiego patyka którego znalazła Gabi na węża który gonił ją i próbował zjeść jej maskotkę. A trzecim, już z inwencji Gabi – zabawa w chowanego (za ławeczką, za krzaczkiem, za zaspą.. nie ważne, że nas widać, wystarczy wyobrazić sobie, że nie).

Tym sposobem, choć wszyscy byliśmy wykończeni, Gabi pokonała na własnych nogach porządne kilka kilometrów (a przynajmniej 2;D).
Na koniec musieliśmy przyspieszyć kroku bo zaczynało się ściemniać, a my byliśmy dopiero na wysokości odejścia szlaku do schroniska w Roztoce.
Totalny zmrok dotarł do nas już w Palenicy Białczańskiej, ale na tę okazję mieliśmy w plecaku przygotowane czołówki (kolejna atrakcja tego wyjazdu). W ciszy, mroku i świetle latarek spokojnie dotarliśmy do parkingu w Łysej Polanie niesamowicie wyczerpani.

Po tak ambitnej wyprawie (przyznaję, mówię to z łezką w oku myśląc o czasach sprzed Gabi, jednak wciąż bardzo mocno odczuwam jak wiele gwiazdek dodaje trasie zabranie na nią latorośli) czekał nas dzień odpoczynku.
Skorzystaliśmy z pierwszego śniegu w naszym ulubionym Małym Cichym, a potem odwiedziliśmy Myszogród w Zakopanym i Termy Bukovina. Pomiędzy tymi punktami udało się jeszcze wcisnąć mecz reprezentacji Polski w niepozornej zakopiańskiej knajpce.

 

MYSZOGRÓD
Zawsze do znudzenia podkreślam, że boli mnie wykorzystywanie zwierząt dla uciechy gawiedzi, szczególnie w zoo. A jednocześnie i ja i Gabi jesteśmy ogromnymi zwierzolubami. Staram się więc zawsze wyszukiwać takie kompromisowe miejsca, gdzie w moim odczuciu zwierzakom krzywda się nie dzieje (lubimy mini-zoo ze zwierzętami gospodarskimi, motylarnie, ostatnio była też bardzo sympatyczna wystawa pająków…).
Zahaczyłyśmy więc o zakopiański Myszogród mieszczący się na górze Krupówek (tata szukał w tym czasie miejsca na mundialowe starcie Polaków) i przyznaję, że spełnił moje wyśrubowane kryteria. Obiekt stanowi kilka pomieszczeń z dużymi (czystymi!) terrariami dla małych milusińskich różnych ras, które mają zapewnione moc atrakcji, przestrzeni, jedzonka… Wydaje mi się, że jest im tam znacznie lepiej niż w domu przeciętnego dziecka. Za to odwiedzający docenią, żr terraria mają przeróżne stylizacje – statek piracki, bożonarodzeniowe miasteczko, środki transportu… Oprócz mysich pomieszczeń jest też mały pokoik z mini- fotelikiem do którego wchodzi się do przez dziurę w drzewie i można… oglądać telewizor. Szczerze mówiąc wolałabym, żeby była to atrapa bo ciężko było stamtąd Żabę wyciągnąć. Z informacji na ścianach poznamy mysie ciekawostki, przy kasie możemy też kupić jakąś zabawkę na pamiątkę. Koszt biletu normalnego to 21 zł, ulgowego 18zł, a dziecko do 3 lat wchodzi za darmo (tej informacji nie było w internecie więc bardzo ucieszyłam się na słowa sprzedawcy)
Spędziłyśmy tu około pół godziny, i szczerze polecamy to miejsce.

Termy Bukovina
Term jest pod Tatrami co niemiara i te wygrały dla nas tym razem ze względu na jedno zdjęcie w internecie: zjeżdżalnia – latarnia morska. Podążamy za dzieckiem, zwłaszcza z okazji urodzin, a Gabi ma ostatnio fazę na latarnie! Właściwie nie wiadomo czemu, może po wakacjach naszych, a może po wakacjach Pucia?:) W każdym razie potrafi kłócić się z kotem o miejsce na szczycie drapaka (latarni morskiej) aby potem ze szczytu tej latarni zeskakiwać na łóżko;))

I rzeczywiście latarnia okazała się hitem, spędziliśmy przy niej około godziny.

W termach Bukovina można się wspaniale wygrzać bo woda jest ciepluteńka (ostatnio testowaliśmy Aqua Park w Zakopanem i tam było nam zimno). Oprócz latarni nie ma jakichś szczególnych atrakcji dla dzieci.
Jeśli chodzi o nas, jesteśmy absolutnymi fanami strefy spa w Gorącym Potoku w Szaflarach, ale tam dzieci wstępu nie mają, więc ciężko przewidzieć kiedy uda nam się tam znowu być.
Ale ciepełko doceniamy zawsze i wszędzie:)

Czasem nam nie po drodze z zasypywaniem dziecka materialnymi prezentami. Opisana wycieczka była prezentem urodzinowym od nas i być może będziemy taki sposób obchodzenia urodzin kultywować w kolejnych latach. Radość Gabi w trakcie i radość przy powrocie do wspomnień jest niesamowita. Ostatnio na dobranoc opowiadałam jej “bajkę o przygodach Żaby nad Morskim Okiem”, a ona głośno się śmiała i co chwilę mówiła “ja też tam byłam, to tak jak ja”…
Ja wiem, wszyscy mówią, że dziecko zapomni. 🙂 Staramy się, żeby nie, ale nawet jeśli… My będziemy pamiętać.

Tagi: , , , , , , , ,

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *