Dziś będzie bardzo luźno o rodzinnych wakacjach. Nieco bardziej szczegółowy opis tego, co ciekawego można znaleźć między Rewą a Karwią, czyli z obu stron Zatoki Puckiej, pojawi się zapewne za jakiś czas, a tymczasem zapraszam na krótką relację na świeżo:). Będzie o kiepskiej pogodzie i o tej lepszej, za to urozmaiconej dziecięcą infekcją i rodzicielskim strachem… O radości z bycia na plaży i z czasu razem. I tej mega radości z powrotu do domu:)
A na koniec jeszcze raz o chorowaniu.
Poniedziałek, 30.08.21. Wyjeżdżamy!
Czasem tak mamy, że kiedy wybieramy się na dłuższy wyjazd to poprzedzają go trudności do pokonania… Tylko trochę zaskoczyło nas, że choróbsko naszego kota przesunęło o dwa dni tegoroczną Wielką Wyprawę. (A mimo ogromu czasu na pakowanie, znów nie było rewelacji :P)
Ale ważne, żeby być już w drodze.
Mój Tata przekazał mi filozofię podróży- jako stanu umysłu. Zaczyna się gdy tylko opuszczamy parking. Postój może być potrzebny już za kilkanaście kilometrów, ale ważne że JEDZIEMY, jesteśmy razem, jest nam dobrze;) Budujemy relacje. To jest istota rzeczy.
Gabi staje się podróżnikiem coraz bardziej dojrzałym. Wiele można z nią wynegocjować i coraz więcej kilometrów dajemy radę przejechać bez drzemki, a jednocześnie bez płaczu, i nawet bez bajek z telefonu (do tej pory były ostatnią deską ratunku)!
Dziś naszą wyprawę- na północ, uciekając przed deszczem – zaczynamy postojem przy Zamku Królewskim w Chęcinach. Jesteśmy tu późnym wieczorem, gdy sam zamek jest zamknięty. Ale ścieżka wiodąca na wzgórze, z którego- zza zasłony światła i mgły- spoglądają na nas zamkowe wieże- jest absolutnie magiczna! I nawet trochę się cieszymy, że samo wejście na zamek jest niemożliwe o tej porze- nie wiem czy w tych warunkach wystarczyłoby nam odwagi 🙂
Spacer daje nam mnóstwo siły do dalszej drogi, za to Gabi jest wystarczająco dotleniona aby spokojnie przespać kolejne kilometry. Wymiękamy my- jakieś dwie godziny od celu bardzo chce nam się spać. Decydujemy się na szybką transformację auta i odpoczynek- nie ma sensu naginać zasad bezpieczeństwa, zwłaszcza kiedy alternatywa to miękki materac. Znajdujemy dość przyjemny parking przy autostradzie, który umożliwi nam rano zjedzenie śniadania w McDonaldzie.
Wtorek, 31.08.21. Rewa
Teraz wreszcie wiemy już kiedy i gdzie mniej więcej dotrzemy. Można więc zacząć szukać noclegu. W nadmorskich okolicach sezon już się kończy, więc nie ma z tym większego problemu.
Na miejsce nr 1 wybieramy Rewę, ze względu na dość ciekawy Cypel Rewski o którym nie słyszeliśmy wcześniej absolutnie nic.
Kiedy dojeżdżamy na miejsce nie robi na nas jednak szczególnego wrażenia. Zatoka Gdańska nie ma uroku pełnego morza. Z obu stron ogranicza nas ląd, czyli bardziej mamy wrażenie jeziora. Wieje dzisiaj tak, że ciężko złapać oddech, a pierwszy widok na morze to widok wyrzuconego na brzeg martwego psa. Przez chwilę myślimy, czy czasem się nie przenieść, ale czekamy na promienie słońca- one czasem zmieniają perspektywę.
I rzeczywiście, stopniowo kiepskie pierwsze wrażenie się rozmywa.
Gabi nie podoba się wiatr, za to z ogromną radością goni mewy i wrzuca kamyki do nadpływających fal, jest w tym trochę zbyt odważna i stara się nam uciec do morza;) Mokre spodnie sprawiają, że spacerując nie docieramy nawet na koniec cypla (a mamy do niego naprawdę blisko…). Prześwietnie jest widzieć, jak takie nowe sytuacje sprawiają jej radość.
Środa, 01.09.21 Akwarium i Cypel
Pogoda dzisiaj o niebo przyjemniejsza!
Rano wybieramy się do oddalonej o pół godziny drogi Gdyni żeby odbyć ważny punkt naszej wyprawowej check-listy: wizytę w Gdyńskim Akwarium.
Nasz stosunek do obiektów w typie ogrodów zoologicznych jest mocno ambiwalentny. I my i Mała zwierzaki szczerze uwielbiamy. I zawsze mamy takie przemyślenia, czy nasza chęć popatrzenia na ciekawego zwierza przez trzy minuty to wystarczające uzasadnienie dla jego życia w niewoli? Wiadomo, można przytaczać argumenty o przywracaniu zagrożonych gatunków… ale to nie jest wielki procent. O roli edukacyjnej (w czasach wysokiej jakości filmów przyrodniczych…?) Niestety, przeważa komercja i… depresja. W mojej głowie zoo ma obraz czarnej pantery biegającej od jednej do drugiej strony klatki, i ptaków nie mogących latać nawet na takich dystansach jak miejskie gawrony pod naszym blokiem (nie mówiąc o instynkcie wielokilometrowych migracji).
Co więc zrobić z dwuletnim zwierzolubem, którego tak bardzo chciałoby się zabrać do zoo, kiedy tak naprawdę to nie chce się iść do zoo? Dalej tego nie rozkminiliśmy:) Dziś wybieramy coś, co jest pewnego rodzaju półśrodkiem: Gdyńskie Akwarium. Wydaje mi się, że tam organizmom morskim w większości dość skutecznie można odtworzyć naturalne środowisko. Pewne, że Gabi miała olbrzymią frajdę, niejednokrotnie krzyczała z zachwytu widząc kolejne stworzenia:) Gdzieś w połowie zwiedzania mnogość rzeczy do oglądnięcia zaczęła ją jednak przytłaczać, bodźców i wrażeń było aż nazbyt wiele. Z mojej strony znów było właśnie tak ambiwalentnie: przeciekawie jest zobaczyć na własne oczy piranię, węgorza elektrycznego, wszelkie gatunki ryb z kreskówki “Gdzie jest Nemo?”, rozgwiazdę, małe gatunki rekinów, naprawdę świetna rzecz! Myślę, że np. ukwiał, meduza, skorupiaki czy niewielkie gatunki akwarystyczne mają się w takim miejscu dobrze i bezpiecznie. Ale żółwie, olbrzymie węgorze, a nawet anakonda… Ławice dużych ryb pływające tam i z powrotem od ściany do ściany, słuchające ciągłego stukania palcem o szybę… Dla mnie to ciężki temat i dylemat moralny. Dziś podjęliśmy taką decyzję: dla radości Małej wesprzeć działalność tego miejsca (btw, cena biletu od 1 września wynosi 27zł, czyli o 5zł mniej niż w ciągu wakacji. Dzieci do lat 4 wchodzą za darmo.)
Po powrocie do Rewy udało nam się w końcu dotrzeć na osławiony cypel. Warto wspomnieć, że gdyby nie dziesiątki adeptów kitesurfingu i przyciągająca ich szkoła byłoby tu chyba zupełnie pusto. Ale właśnie nie jest! Na sam koniec cypla (a Tomek nawet parę metrów po mieliźnie dalej) doszliśmy dzielnie i bez zawahania. Niesamowite wrażenie robi starcie fal z obu stron- na samym końcu. Dopiero gdy dotarliśmy na nocleg i porozmawialiśmy z gospodarzami, lekko przeszły nas ciarki.
Nasz gospodarz- przesympatyczny starszy pan- opowiedział nam, że trzeba naprawdę uważać w tej okolicy. Prądy morskie sprawiają, że położenie cypla może zmienić się o 20 metrów w ciągu kilku godzin, czasem jest on np. bardziej prosty, czasem bardziej “zwinięty” w zależności od pogody. Czasem piasek ucieka spod nóg. Kilkanaście osób straciło tu życie, a niektóre z nich były bardzo doświadczone. Kilkanaście lat temu gdzieś od połowy cypla stała tabliczka zabraniająca wejścia. Więc no, my byliśmy i polecamy bo wrażenia są super. Nie weryfikowaliśmy zasłyszanych informacji, ale zalecamy ostrożność większą niż nasza:)
Czwartek, 02.09.2021. Mechelinki
Mechelinki- maleńka nadmorska miejscowość o ciekawej nazwie pojawiła się w naszej świadomości dzięki facebookowej grupie karawaning- miejscówki na dziko. Znajduje się tam otóż przepiękny klif, a na tym klifie miejsce rewelacyjne wręcz na spędzenie nocy. Pierwotnie właśnie w tej mieścinie mieliśmy ochotę się zatrzymać, okazało się jednak, że ceny noclegów są tu absurdalnie drogie i wylądowaliśmy w pobliskiej Rewie.
Samych Mechelinek nie mogliśmy jednak odpuścić. Jako, że nie mamy na dziś żadnych planów, idziemy na wędrówkę plażą. Ubieramy się bardzo ciepło, bo ciągle mocno wieje. I jakieś zaledwie 100 metrów od domu doznajemy szoku. Teraz uwaga: Jeśli będąc w Rewie udamy się na plażę na lewo od cypla, lub na cyplu- będzie wiało. Jeśli pójdziemy dalej, na prawo od cypla- będzie bezwietrznie. No, może nie zupełnie, ale dziś różnica była kolosalna! Tak niewielka odległość dzieliła ludzi opatulonych w kurtki i czapki od tych w strojach kąpielowych, z gołymi bobasami, że z trudnością mieściło się to w głowie. W każdym razie na wietrzną pogodę polecamy plażę w kierunku Mechelinek.
Idziemy, jest naprawdę przyjemnie, ludzi niewiele, woda dość ciepła. Gabi śpi w nosidle więc jest bezproblemowo. Docieramy na miejsce po niecałej godzinie spaceru brzegiem morza, równolegle z rezerwatem Mechelińskie Łąki.
Na miejscu wita nas bardzo przyjemny plac zabaw, duże molo, kilka restauracji i zabudowa o dość nowoczesnym charakterze. Mechelinki zrobiły na nas dość luksusowe wrażenia (dla nas za bardzo). Robimy postój na zabawę w piasku, a potem wyruszamy dalej, w kierunku klifu który nas tutaj sprowadził. Można na niego dotrzeć ul. Klifową lub od strony plaży. My idziemy plażą. Czyli po prostu idziemy dalej. Piasek znika i teraz pod stopami mamy kolorowe kamienie. W oddali, ale coraz bliżej, na morzu widzimy budynek torpedowni. Po kilkunastu minutach malowniczego spaceru (to ten rzadszy i ciekawszy rodzaj bałtyckiego wybrzeża) docieramy do stromych schodów. Wspinamy się po nich w górę i skręcamy w lewo w leśną ścieżkę, Po kilku minutach docieramy na widokową polanę na mechelińskim klifie, z miejscem na ognisko i rewelacyjnym widokiem na ograniczającą horyzont Mierzeję Helską. I ze zdecydowanie zbyt dużą ilością śmieci (jako że na ziemi leżał worek, udało nam się chociaż w pewnym stopniu ogarnąć tą nieprzeciętną miejscówkę). Decydujemy się przyjechać tu autem po zmroku, żeby zobaczyć światła na mierzei- i przyjeżdżamy:)
Piątek, 03.09.2021 Plaża i Sopot
Rano idziemy na plażę- wreszcie tak po prostu, żeby posiedzieć. Jest trochę zimno, wieje, ale nie tak bardzo jak po drugiej stronie cypla. Tomek i Gabi bawią się świetnie. Plaża to miejsce idealne na takie zabawy- jest tylko piasek, a dziecko w ogóle się nie nudzi.
Po południu odwiedzamy znajomych w Gdańsku (dla Gabi to mega hit, jako że mają dzieci i super-psa :D) Wracając w ramach przerwy “na dobicie”, bo mimo że jest późno Gabi nie może zasnąć, zatrzymujemy się na spacer po sopockim molo.
Naprawdę ciężko tu o parking. Udaje nam się w końcu znaleźć miejsce, niby za darmo ale “pod czujną jurysdykcją” pewnego miejscowego pana… Molo jest otwarte (podobno do 22 wstęp jest płatny, my jesteśmy pół godziny wcześniej i bramki są już otwarte i nikt opłat nie pobiera). Ciemne, nocne morze dookoła robi nieco przerażające wrażenie. Za nami piętrzy się potężny budynek Grand Hotelu- niemego świadka historii, który gościł między innymi Adolfa Hitlera. Obecnie przeraża nas otaczający centrum Sopotu blichtr i po tej krótkiej wizycie raczej nie chcielibyśmy tu pozostać.
Sobota, 04.09.21. Przeprowadzka i Jastrzębia Góra
Zmieniamy lokum aby znad Zatoki Puckiej udać się na północ- nad otwarte morze, gdzie silny wiatr północno-zachodni ma podobno wpychać jod do naszych gardeł:) Na drugą część naszej wyprawy mamy nocleg w okolicach Karwii. Więc dzisiaj spokojnie, trochę odpoczynku, trochę przeprowadzki. Chwila zabawy na plaży. A wieczorem czeka nas przepiękny zachód słońca w Jastrzębiej Górze. Tutaj, żeby dostać się na plażę, trzeba pokonać całkiem sporo schodów- zejść z góry bardzo urokliwego klifu. Chyba mało kto wie, że to właśnie tu znajduje się najdalej wysunięty na północ punkt na mapie Polski. Wcześniej mówiono, że to przylądek Rozewie, i my też tak myśleliśmy do czasu dokładniejszego przeglądu Internetu.
Niedziela, 05.09.21 Karwia
Opornie idzie nam dzisiaj zbieranie, zanim ogarniamy kościół i drzemkę Małej jest już późne popołudnie. W każdym razie, gdy po 17 wyruszamy na plażę jesteśmy wszyscy wypoczęci i wyspani. Prawdziwe wakacje…
Znajdujemy dziś na wieczór rewelacyjną plażę w Karwii – na zachód od głównej miejskiej plaży, nad brzegiem rzeki, która miała wpływać do morza, ale.. chwilowo (?) do niego nie dopływa. W każdym razie, jest tu pięknie. Piasek jest jasny i niesamowicie aksamitny, plaża mega szeroka. Słońce zachodzi a my wygłupiamy się cały wieczór i szkoda nam się stąd zbierać… A kiedy w końcu składamy nasz obóz okazuje się że wszyscy troje jesteśmy przemarznięci, ledwo możemy ruszać palcami u stóp… W domu szybko się grzejemy, ale niestety Gabi budzi się w nocy z zatkanym nosem.
Poniedziałek, 06.09.21 Rozewie: latarnia i motylarnia
Jako że Gabi walczy z infekcją którą prawdopodobnie my jej zafundowaliśmy, dziś w porze drzemki wybieramy się na spacer w nosidle, żeby zrobić naturalną inhalację solą morską;). Parkujemy na granicy Jastrzębiej Góry i Rozewia na parkingu pod motylarnią. Najpierw podchodzimy pod latarnię morską, ale po przeczytaniu informacji, że dzieci do 4 rż. nie mogą jej zwiedzać – odpuszczamy. Zaczekamy na Gabi;) Idziemy za to do motylarni. Gabi ma tutaj prawdziwy raj- kolorowe, wielkie motyle przysiadające na ubraniach i plecakach, a do tego dwa sympatyczne żółwie, mega frajda.
Tu znów można się zastanowić: czy to etyczne? Tak tak, nam jakoś często zaprzątają głowę takie przemyślenia. Myślę, że motyle, które tu latają, mają dobre warunki, świetnie odtworzony klimat, sporo miejsca do latania i zero problemów z pożywieniem. Ale czy jest coś lepszego od wolności? Czy motyle są na tyle świadome, żeby brak tej wolności dostrzec w swoim kilkunastodniowym życiu? Czy przeszkadzają im stada zwiedzających, często mało uważnych dzieci? Faktem jest, że gdyby nie Gabi, raczej byśmy tu nie przyszli.
Po intensywnych wrażeniach wkładamy Małą do nosidła i wyruszamy na wędrówkę- przez malowniczy Lisi Jar na plażę, a plażą- w stronę Rozewia- przylądka uważanego do niedawna za najbardziej wysunięty na północ punkt na mapie Polski (zgodnie z aktualną wiedzą znajduje się on jednak w sąsiedniej Jastrzębiej Górze). Na sporej długości wzdłuż trasy ciągnie się betonowy podest po którym idziemy. W Rozewiu opuszczamy plażę, do drogi znów prowadzi nas bardzo malownicza ścieżka o charakterze dżungli. Wzdłuż asfaltu wracamy do samochodu.
Wtorek, 07.09.21r. Plaża
Jest cudowny, bezwietrzny, ciepły dzień. Siedzimy na plaży licząc, że unosząca się w powietrzu sól morska zdziała cuda i Gabi wróci do domu całkiem zdrowa:). Nie do końca tak to zadziałało, ale dzień był naprawdę piękny.
Środa, 08.09.21r. Spacer do ujścia Piaśnicy
Dziś znowu wieje, co gorsza Mała zaczęła brzydko kaszleć. Morze zamiast leczyć coraz bardziej daje nam w kość. Dziś idziemy więc znowu na spacer z nosidłem, nie chcąc ryzykować tak bliskiej jak wczoraj relacji Gabi z zimną wodą. Jedziemy do sąsiedniej miejscowości o nazwie Dębki, a stamtąd wybieramy się na spacer plażą do Piaśnicy, gdzie wpływa do morza rzeka o tej samej nazwie.
Zostawiamy samochód (ciężko tu o miejsce) i wyruszamy w kierunku plaży. Okazuje się że plaża w Dębkach to ostoja rodzin z dziećmi, królestwo okazałych zamków z piasku, a nawet piaskowych rzeźb. Nigdzie indziej nie widziałam w jednym miejscu takiego nagromadzenia rodziców bawiących się z zaangażowaniem z dziećmi. Jest tu port dla kutrów rybackich i niezbyt wysoka wieża widokowa, do której planujemy później wrócić. Niestety Gabi budzi się dość szybko i nie bardzo pasuje jej siedzenie w nosidle- a jako że na plaży naprawdę mocno wieje zmieniamy plan i resztę trasy pokonujemy bezwietrzną leśną ścieżką (dokładnie: mądry rodzic po przeziębieniu, zapewne wiatru trzeba było wystrzegać się wcześniej ;P). W lesie znajdujemy trochę zaniedbane ruiny wieży strażniczej. Docieramy w końcu do celu, okazuje się jednak, że od strony lasu wydmy są ogrodzone i nie ma przejścia na plażę. Nie bardzo chce nam się go szukać, i drogę powrotną również pokonujemy lasem. Zwłaszcza, że to ten rodzaj nadmorskiego lasu który cudownie pachnie żywicą. Przed powrotem do auta zahaczamy jeszcze o wieżę widokową, ale okazuje się być zamknięta (wg informacji z Internetu powinna być czynna od 14, jesteśmy 45 minut później i nie jest).
Czwartek, 08.09.21r. Powrót.
Przyspieszony, bo Gabi coraz brzydziej kaszle i mamy świadomość, że może to być zarówno spływający katar, jak i zapalenie oskrzeli (no może bardziej panikę niż świadomość, bo Gabi jeszcze nigdy nie kaszlała…). Chcieliśmy znaleźć lekarza na miejscu, ale żadna z lokalnych przychodni nie zgodziła się nas przyjąć. Więc wracamy, w znajome bezpieczne strony. Czy nam szkoda? No pewnie!
Ale z drugiej strony mamy przed sobą prawdopodobnie jeszcze nocleg w aucie, wiec wciąż jesteśmy w podróży:)
Pomiędzy drzemkami robimy długi postój w Tczewie, w którym nigdy nie byliśmy, a do którego nie trzeba zbyt daleko zjeżdżać z autostrady. Tczew jest miasteczkiem ładnym, ale dość zaniedbanym. Jego niebywałą zaletą jest ogromny plac zabaw znajdujący się przy brzegu Wisły. To czyni z niego idealne miejsce na postój z dzieckiem w dłuższej trasie i szybkie pozbawienie go nadmiaru energii ;D.
Piątek, 09.09.21
Budzimy się w naszym mini-kamperze i sprawdzamy gdzie dokładnie zaparkowaliśmy. W nocy Mała nie bardzo miała chęć na jazdę, więc szukaliśmy miejsca gdzie bądź, na szybko. Okazuje się, że jesteśmy pod okazałym kościołem w Paradyżu, a obok niego mamy sympatyczny plac zabaw.
Czeka nas dziś trochę nerwów, bo na popołudniu mamy zaplanowaną wizytę u lekarza. Na styk, ale udaje nam się zdążyć.
Najpiękniejszym momentem tego dnia był powrót do domu po nieobecności- powitanie z kotami i – w przypadku Gabi – odkrywanie na nowo z olbrzymią radością każdej zabawki, o której zdążyła zapomnieć;D. Dobrze być w domu.
A teraz coś dla rodziców, czyli jak ugryźć chore dziecko w podróży. Jeszcze nigdy wcześniej nie mieliśmy tylu przemyśleń co teraz:)
Gabi w sezonie jesienno- zimowym choruje często, ale do tej pory kończyło się to na katarze, który ustępował po inhalacjach i innych metodach naturalnych. A teraz po trzech dniach takiego standardowego kataru zaczął się mokry kaszel który poplątał nam szyki:)
- Najczęściej za infekcje, które łapią dzieci, są odpowiedzialne wirusy, a konkretnie rhinowirusy. Optymalna dla ich namnażania jest temperatura około 33st.C, czyli dokładnie taka, jak panuje w nosie. Tędy się dostają, a kiedy już im się uda, włączają swój materiał genetyczny (czyli RNA) do cząsteczek DNA gospodarza. I tak programują komórkę gospodarza, żeby sama wytwarzała nowe wirusy.
Co dzieje się potem? Jeśli mamy silny układ odpornościowy, to może on taką infekcję zwalczyć i nie dzieje się nic, ewentualnie mały katar szybko nam przechodzi.
A czasem nasz organizm ma gorzej, bo np. niespodziewanie wpadł do zimnego morza, albo inny chory organizm nakaszlał wprost na niego na placu zabaw;)
Kiedy mechanizmy obrony są zaburzone albo niewystarczające, dochodzi do infekcji której pierwszym objawem będzie katar. - I teraz z naszego ostatniego doświadczenia: jest mega istotne, żeby ten katar często i dokładnie z nosa usuwać. W domu szybko wdrażaliśmy środki zaradcze w postaci inhalacja solą izotoniczną + odkurzacz, i na glutkach właśnie się kończyło. A w ostatniej podróży mieliśmy tylko tzw. gruszkę. Wydawało nam się, że nosek jest opróżniony, a jak później oceniła lekarz pediatra- reszta spływała do dróg oddechowych powodując mokry kaszel.
- Kiedy dziecko zaczyna mokry kaszel, ciężko odróżnić czy to właśnie spływający katar, czy nie zapalenie oskrzeli wymagające leczenia. A pierwsze płynnie przechodzi w drugie. Dlatego trzeba zgłosić się do pediatry, który osłucha dziecko i to oceni.
- Jak znaleźć lekarza w podróży? Za granicą dobrze jest mieć ubezpieczenie. Telefon do ubezpieczyciela- i to on martwi się gdzie nas pokierować.
Ale my przecież byliśmy w Polsce! Obdzwoniliśmy przychodnie i nikt nie przyjął nas w tym samym dniu (a zależało nam na tym, bo nie wiedzieliśmy czy zostawać, czy wracać).
Na sam koniec przyszło nam do głowy jeszcze jedno rozwiązanie: grupa facebookowa. Znalazłam grupę “Ogłoszenia Władysławowo”, zadałam pytanie o namiary na lekarza i po dwóch godzinach miałam 5 nazwisk i numerów telefonów przyjmujących w tym dniu prywatnie pediatrów! My i tak byliśmy już w drodze, ale następnym razem od tego bym zaczęła… - Jak się zabezpieczyć przed taką sytuacją i na jej wypadek?
Nie przesadzać z hartowaniem dziecka, przynajmniej wtedy gdy jest już zakatarzone :).
Ale przede wszystkim, jeśli jedziemy samochodem w trasę dłuższą niż kilka dni, ja już zawsze znajdę miejsce dla odkurzacza z końcówką typu “katarek” i nebulizatora… (W aucie przecież, tak naprawdę, zmieści się wszystko:D)
Poza tym taka infekcyjna apteczka powinna zawierać roztwory do inhalacji (ampułki soli fizjologicznej, ectodose), mgiełkę z soli morskiej z wygodnym aplikatorem do nawilżania śluzówki; olejek eteryczny do nakropienia na piżamkę (u nas sprawdza się drzewo herbaciane). Do rozważenia lek przeciwalergiczny, który zmniejszy objawy kataru zapobiegając jego konsekwencjom. Ja użyłam go tylko w ostatniej infekcji, jeśli odkurzacz daje rade to nie widzę potrzeby. - Za większość infekcji przeziębieniowych odpowiadają wirusy, więc podawanie antybiotyków nie ma w ich przypadku sensu. Przed ewentualnym podaniem antybiotyku dobrze jest wykonać badanie crp, które pokaże, czy rzeczywiście mamy do czynienia z bakterią i trzeba tak mocny środek zaaplikować.
Po trzech dniach rygorystycznego stosowania odkurzacza, inhalacji i spacerowania po lesie choróbsko ustąpiło. O ile milej byłoby zwalczyć je już w podróży i nie niepokoić się niepotrzebnie…
Mamy nadzieję, że naszą nową praktyczną wiedzę przyjdzie nam stosować bardzo rzadko.