Nasza Mała ma już 15 miesięcy i codziennie dowiadujemy się o niej czegoś nowego. Na pewno wiemy to, że lubi nowe miejsca (jakkolwiek wciąż ciężko znosi drogę dotarcia do nich samochodem) i czas spędzany z rodzicami. Obyliśmy się już nieco z letnimi wyjazdami, ale zeszłoroczna zima trochę nam uciekła- najpierw Mała była mała, a gdy trochę podrosła to covidowe obostrzenia zamknęły nam góry (!!!). Za to w tym roku korzystamy z zimowej aury ile tylko się da.
Dzisiejszy wpis to kilka luźnych pomysłów na to, jak ugryźć zimowe góry z małym dzieckiem.
My na pierwszą śnieżną przygodę wybraliśmy dobrze nam znane tatrzańskie tereny. To dobry kierunek- baza noclegowa jest bardzo rozległa a prostych szlaków w sam raz na sanki i nosidło jest mnóstwo. Co prawda – szczególnie w weekendy – trzeba liczyć się z obecnością tłumów w najpopularniejszych miejscach, ale przecież nie tylko one mogą być naszym celem.
O czym warto pomyśleć przed zimową, rodzinną wyprawą?
1. Wybór terminu i rezerwacja noclegu
Statystycznie maluchy chorują w sezonie zimowym 2x w miesiącu, a trwa to 10-14 dni. My nie wierzyliśmy w to naiwnie przez cały pierwszy rok życia Małej, aż w końcu i nas dopadł ten trening dziecięcej odporności. Patrząc od tej strony, dobrze jest się wstrzelić z terminem wyjazdu między infekcjami :). Sam katar nie jest przeciwskazaniem do aktywności na świeżym powietrzu, ale proces usuwania glutków w drodze mógłby być nieco uciążliwy, a maluch marudny. Dobrze więc mieć nocleg z możliwością odwołania przyjazdu lub zmiany jego terminu.
2. Warunki pogodowe
Wiadomo, że idealnie byłoby spacerować pod bezchmurnym niebem, po skrzypiącym śniegu, przy idealnej przejrzystości powietrza i temperaturze oscylującej gdzieś w okolicach zera. I czasem tak właśnie się udaje!
Ale czasem nie- i trzeba wtedy być przygotowanym.
Obowiązkowym zimowym wyposażeniem jest krem na wiatr i mróz, termos z ciepłą wodą i ciepłym jedzonkiem dla malucha i dodatkowy kocyk. I ciepłe buty na nogach – zwłaszcza w nosidle to najszybciej wychładzający się fragment dziecka;). W plecaku mieliśmy też ogrzewacze chemiczne, które można włożyć Małej do butów (między buta a skarpetkę), ale nie było okazji ich wypróbować.
A dla nas absolutnym hitem sezonu były raczki- kolce zakładane na buty na elastycznej gumie. Cena nie jest wygórowana (ok 130zł za parę), a komfort niesamowity! Zwłaszcza u rodzica, który zakłada nosidło w oblodzonym terenie. Gdy temperatura spada poniżej zera gadżet naprawdę niezbędny.
My akurat trafiliśmy na kilka naprawdę wymagających dni, kiedy bez tych “wspomagaczy” Tomek nie był wstanie pójść rano do sklepu po bułki (urok podhalańskich wiosek).
Jako, że nasze trasy nie były długie, a Gabi nie chodziła jeszcze sama, pozostała zawartość naszego plecaka na wycieczkę z nosidłem niewiele różniła się od tej standardowej- spacerowej.
3. Schronisko na trasie
Jeśli jest czynne. Teraz różnie z tym bywa. Daje wspaniałą możliwość ogrzania się i rozprostowania “wysiedzianych” w nosidle kości. I pozaczepiania sympatycznych ludzi, oraz wyłudzania od nich jedzenia, co nasza córa czasem praktykuje 🙂
4. Zastanówmy się, jak chcemy wędrować?
Bo zima daje nam zdecydowanie więcej opcji niż lato (i chyba dlatego tak ją uwielbiamy!).
Możemy standardowo zapakować ciepło opatulony pakunek w nosidło- najlepiej w porze drzemki. Ale możemy też zabrać ze sobą sanki. Albo narty i przyczepkę! W tym roku udało nam się w końcu spełnić marzenie błąkające się po głowach od czasu ciąży, i zabrać Gabi na skitury.
Nasza przyczepka to model Thule Chariot Cross. Wraz z zestawem narciarskim świetnie sprawdziła się w prostych trasach o niewielkim poziomie nachylenia które wypróbowaliśmy. Wreszcie byliśmy na nartach we trójkę! Co więcej, naszej anty-wózkowej wiercipięcie naprawdę się podobało. Cieszyła się, że może poganiać tatę żeby szybciej ją ciągnął:).
Ale trzeba zaznaczyć, że jest z tym naprawdę sporo zachodu. Rozkładanie sprzętu za pierwszym razem zajęło nam ponad pół godziny! Z każdą wycieczką jest nieco łatwiej i szybciej.
Gdy wyruszaliśmy na narciarską turę musieliśmy też zabezpieczyć się na wypadek, gdyby Gabi straciła chęć siedzenia w przyczepie- zabieraliśmy więc ze sobą buty na zmianę dla jednego z nas i nosidło z otulaczem. I rzeczywiście- w kryzysowej sytuacji kiedy wybrana przez nas trasa okazała się za długa- ja schodziłam z Małą w nosidle, a Tomek z moimi nartami i bagażami zjeżdżał w dół. Rodzice “wózkowych” dzieci nie powinni mieć takich problemów.
5. Wybór trasy
Jeśli decydujemy się na skitury, kryterium jest następujące: szeroko i łagodnie. My przetestowaliśmy drogę z Zazadni na Wiktorówki oraz z Brzezin do Murowańca. Świetnie sprawdzi się szlak do schroniska w Dolinie Chochołowskiej, na Halę Kondratową czy na Rusinową Polanę z Wierchporońca.
A jeśli zabieramy dziecko w nosidle, ogranicza nas tylko jego cierpliwość i nasza kondycja. I oczywiście warunki pogodowe. Nam udało się w tym roku zwiedzić Dolinę Olczyską, Halę Kondratową i Halę Stoły (ona zupełnie nam umknęła w czasie poprzednich wędrówek po Tatrach, a jest bajecznym miejscem!).
TROCHĘ ZDJĘĆ NA ZACHĘTĘ
Jest trudniej. Ilość sprzętu i ciężar plecaków czasami przytłacza. No i sam dojazd w góry- bywa ciężki. Ale dla takich niesamowitych chwil RAZEM- niezmiennie powtarzamy, że WARTO.