Dziś będzie o wyjątkowym miejscu.
Za pierwszym razem zaczarowało nas na tyle, że zgubiliśmy drogę i przez dobrą godzinę próbowaliśmy odnaleźć ją błądząc przez łąkę, dziki las i stado słowackich krów. Kolejnym razem, gdy w sierpniowy wieczór przyszliśmy tu podziwiać spadające gwiazdy, powitała nas trwająca przez całą noc burza, powódź w namiocie i wrażenie, że świat się kończy. A jednak ciągle tu wracamy. Nie tylko sami, zabieramy też bliskich. Bo jest nam tu na tyle dobrze, że chcemy się podzielić- tym ogromem przestrzeni, zielenią łąk i niebieskością nieba. Horyzontem z górskich grzbietów leżącym daleko za tą zielenią.
Ten horyzont jest ograniczony z jednej strony przez polsko-słowackie pasmo Lackowej i Ostrego Wierchu, a z drugiej strony najwyższym w Beskidzie Niskim słowackim Busovem i towarzyszącą mu “górą-Ośmiornicą”.
Dziś wybieramy się na późnojesienną wycieczkę na polanę, którą nazywamy Naszą Polaną i uważamy za absolutny numer jeden Beskidu Niskiego.
TRASA
Wysowa- Góra Jawor– czerwony szlak graniczny (na zachód)- zielony szlak do Wysowej
Spod cerkwi w Wysowej wyruszamy zielonym szlakiem. Skręcamy w wąską drogę i na pierwszym płocie dostrzegamy drogowskaz. Biało-czerwone, kwadratowe znaczki mają doprowadzić nas na Jawor- świętą górę Łemków, na której nieopodal szczytu znajduje się prawosławna kapliczka. Przechodzimy przez mostek i szeroką, żwirową drogą idziemy dalej. Za plecami mamy charakterystyczną sylwetkę sanatorium w Wysowej, a po prawej i lewej stronie łąki, na których pasą się konie.
Po około 15 minutach marszu zielonym szlakiem stajemy na skrzyżowaniu. Zielone znaki idą prosto, a my skręcamy w lewo. Musimy być czujni, skręt nie jest oznaczony. Ale jeśli na dość szerokiej ścieżce skręcającej w lewo można dostrzec drewnianą ławeczkę, a owa ścieżka zawija lekkim łukiem pod górę – to jest to droga, której szukamy.
Gdybyśmy ominęli to odbicie i poszli do góry zielonym szlakiem- również dotrzemy do polany. (My korzystaliśmy z tej wersji zanim dowiedzieliśmy się o cerkwi na zboczu góry i wiodącej do niej wygodnej drodze- tej, którą idziemy teraz .) A później, w kierunku odwrotnym niż opisywany w naszej dzisiejszej wędrówce, możemy wrócić z polany do Wysowej. Jedynym minusem tego wariantu jest to, że trudniej jest odnaleźć ukrytą w lesie kapliczkę idąc od strony polany.
Idziemy pod górę. Po pewnym czasie droga żwirowa zmienia się w asfaltową, a między drzewami zaczyna majaczyć czerwona sylwetka kościoła.
Chwilę odpoczywamy, próbujemy wody ze studni, a potem wyruszamy dalej. Nieoznaczoną wąską ścieżką wychodzimy z lasu i jesteśmy na polanie.
W pobliżu linii drzew idziemy przed siebie zachwycając się widokami. Przemierzanie trawiastych wzgórz zajmuje więcej czasu, niż można by się spodziewać (wydaje się, że jest blisko, a jest daleko).
Zaglądamy za pagórek, przez który wiedzie droga do słowackiej wsi Cigelka. Gdy byliśmy tu po raz pierwszy, pasło się tu słowackie stado krów…
Mimo, że jest już listopad, pogoda jest piękna (ale tylko tutaj, bo zaledwie 10 kilometrów dalej za rondem w Uściu Gorlickim dostaniemy się w strefę deszczu). Grzejemy się w promieniach słońca być może ostatni raz w tym roku.
A potem schodzimy z pagórka i – tym razem zielonym szlakiem biegnącym przez las – docieramy z powrotem do Wysowej.
Tak kończy się nasz listopadowy spacer. Ale tu jest pięknie również w zimie, lecie i jesienią.
A na co natkniemy się tu wiosną?
Na rozrzucone w krajobrazie kwitnące na biało drzewa, a czasami także galopujących włóczykijów.
Drzewa przekwitają, a my w naszej opowieści docieramy do lata. A wraz z nim do historii z dreszczykiem:).
Wiadomo powszechnie, że sierpniowe noce słynną z dużej ilości “spadających gwiazd”. Pewnego wieczoru, kiedy prognozy zapowiadały dobrą pogodę i właśnie taki intensywny deszcz meteorytów, postanowiliśmy wybrać się z namiotem na polanę, która wydała nam się idealnym miejscem do ich oglądania.
Spacerowaliśmy więc do góry, znanym już zielonym szlakiem, w promieniach zachodzącego słońca. Bardzo romantycznie!:)
Jednak gdy tylko dotarliśmy na miejsce i rozłożyliśmy nasz namiocik, zza jednej z okolicznych gór wyłoniła się olbrzymia czarna chmura. Naprawdę olbrzymia i naprawdę szybka. 3 minuty później lało jak z cebra, a z oddali nadciągały coraz donośniejsze grzmoty. Na początku myśleliśmy, że to tylko na chwilę, że zaraz przejdzie. W końcu prognozy nic nie wspominały… Ale burza, rozgrywająca się tuż za lichymi ściankami namiotu, trwała prawie całą noc. Siedzieliśmy na karimatach starając się nie dotykać stelaża i zupełnie nie przejmując się, że wody w środku jest coraz więcej, za to modląc się o to, żeby nasze schronienie zostało przez pioruny niezauważone…
A potem, o świcie, wzeszło słońce a niebo zrobiło się błękitne. Prawie od razu mrożące krew w żyłach wspomnienie zatarło się w pamięci. Był piękny dzień.
I dopiero wieczorem tamtego dnia, przeglądając Internet, trafiliśmy na informacje o prawosławnej cerkwi, z historią pełną cudów, znajdującej się na pobliskiej górze Jawor. I poczuliśmy, że chyba ktoś się nami poprzedniej nocy zaopiekował. Przy następnej okazji w drodze na polanę dotarliśmy już do kapliczki. Podziękować.
Burzy w górach nie życzymy nikomu, za to takiego powitania dnia- jak najbardziej!
Niezależnie w jakiej porze roku się tutaj wybierzecie, po wycieczce zawsze warto zajrzeć do pijalni w Wysowej- mają tam naprawdę pyszne( dla niektórych :D), specyficzne w smaku i zapachu wody mineralne:).
piękna opowieść