Nie pamiętam, skąd się wziął w mojej głowie pomysł na wycieczkę na Isle of May. Na pewno zaczęło się od “Puffin Rock”, najgenialniejszej kreskówki, którą oglądamy razem z Żabą. Potem było kilka filmików o maskonurach – już tych realnych – na Youtube, a pod nimi komentarze. Jeden z komentarzy mówił o irlandzkiej wyspie Skelig Michael, która wygląda prawie jak ta w bajce, tylko więcej na niej puffinów. Zaczęłam zgłębiać temat, ale okazało się, że wstęp na wyspę mają tylko ludzie, którzy ukończyli 12 lat. Odłożyłam więc na bok- miejsce na pewno jest świetne, ale musimy poczekać z nim na naszą Żabę. Potem – zapewne a algorytmem Youtuba – pojawiła się Szkocja i Isle of May.
I szybko pojawiły się też bilety – do Edynburga czyli najlepszego punktu wypadowego na naszą wyspę:) Prawie połowę tańsze okazały się z Gdańska niż z naszych południowych okolic, więc wpletliśmy szkocką przygodę w nasz zaplanowany już urlop nad morzem.
Na początek o tym, jak technicznie zaplanowaliśmy wycieczkę.
- Rezerwacja biletów lotniczych – nam udało się utrafić takie, które pozwoliły na maxa wykorzystać czas w Szkocji, co jest o tyle ważne, że noclegi są tam stosunkowo drogie (za rodzinkę jak nasza czyli 2+1 trzeba liczyć około 800zł za noc w najtańszej wersji). Czyli w Edynburgu byliśmy o 7 rano, a trzy dni później wracaliśmy do Gdańska o 17:15. Zapłaciliśmy za loty około 600zł za osobę. Chcieliśmy lecieć w czerwcu lub lipcu, bo wtedy pogoda jest najpewniejsza – i rzeczywiście pod tym względem udało nam się bardzo fajnie trafić.
- Rezerwacja promu na stronie https://www.isleofmayferry.com/ – trzeba to zrobić z co najmniej 3-tygodniowym wyprzedzeniem. Koszt to 38£ dla osoby dorosłej i 18£ dla dziecka. Poniżej 3rż za darmo.
- Transport z lotniska w Edynburgu do centrum: można dostać się autobusem lub tramwajem. Co ważne – dzieci do lat 5 mają transport publiczny za darmo – ciężko znaleźć tę informację i my niepotrzebnie kupiliśmy bilet, poinformowała nas kontrolerka. Warto kupić bilet od razu z opcją powrotną, bo wychodzi sporo taniej. Nawet jeśli potem kupujemy kilkudniowy bilet na komunikację w Edynburgu – nie obejmuje on dojazdu na lotnisko. My wybraliśmy tramwaj (bilet cały 9£, dla dziecka pow. 5 lat 5£) i wysiedliśmy na przystanku St. Andrew Square (Waverley) gdzie mamy najbliżej do dworca kolejowego, autobusowego i najpopularniejszych atrakcji turystycznych.
- Prom o wdzięcznej nazwie May Princess odpływa z niewielkiej miejscowości Anstruther. Aby tam dotrzeć z Edynburga można wypożyczyć samochód. Jest to opcja najbardziej komfortowa jeśli niestraszny nam ruch lewostronny – możemy pozwiedzać ciekawą okolicę i być na miejscu w około 1,5 godziny. Koszt jest wysoki- cena z pełnym ubezpieczeniem za 24 godziny wynosiła ok. 1000zł. My chcieliśmy dotrzeć na miejsce bardziej budżetowo (i spokojnie, bo nam akurat ruch lewostronny jest trochę straszny), szukaliśmy więc komunikacji publicznej. I jest taka. Do Anstruther jedzie z dworca głównego w Edynburgu autobus X60. Jedzie długo (ok. 2 godziny i 20 minut) i zatrzymuje się na wielu przystankach. Dokładny rozkład można sprawdzić na stronie https://www.stagecoachbus.com/. Dla nas istotne było to, że pierwszy odjeżdża o 7:20, co nie daje nam zapasu czasu przed rejsem i musimy jechać dzień wcześniej. Ostatni odjeżdżał o 15:20, przedostatni o 14:20 – i do tej godziny daliśmy sobie czas na zwiedzanie miasta. Bilety można nabyć jedynie u kierowcy, nie da się tego zrobić wcześniej w kasie. Jest też możliwość kupienia ich w Internecie, jednak ceny są nieadekwatne do rzeczywistości. Martwiliśmy się czy nie zabraknie dla nas miejsca, ale niepotrzebnie – to nie jest bardzo oblężony kierunek.
- Nocleg w Anstruther – my wybraliśmy przyjemny Royal Hotel, miasteczko jak i wybór noclegów są niewielkie. Ten możemy polecić z uwagi na pyszne śniadanie i możliwość przechowania bagażu do czasu powrotu z wycieczki. Dodatkowo znajduje się jakieś 5minut od portu. Weźcie przejściówkę lub powerbank – tu są inne gniazdka niż w Polsce.
- Powrót do Edynburga po rejsie również autobusem X60, nocleg w Edynburgu (my akurat mieliśmy możliwość odwiedzić znajomego rodziców który dodatkowo pokazał nam miasto, ale tam akurat ofert noclegowych było całkiem sporo, a na pewno więcej niż w Anstruther). Zostaje nam już tylko kolejny dzień na zwiedzanie miasta i przejazd na lotnisko.
Przejdźmy więc do sedna,
czyli tego, po co wlekliśmy się tam razem z dzieckiem;)
Isle of May to przepiękna, skalista wyspa leżąca w zatoce Firth of Forth. Jest obszarem rezerwatu i perfekcyjnym miejscem do życia dla wielu gatunków morskich ptaków. Jest otwarta dla turystów jedynie od maja do września, a ponadto ilość turystów chodzących codziennie po tym obłędnym miejscu jest ściśle limitowana. Wycieczkę na wyspę należy zarezerwować z wyprzedzeniem.
Kiedy wysiadamy z łódki, do ręki dostajemy mapę tej niewielkiej, bo zaledwie 2,5×1,5- kilometrowej przestrzeni oraz przywitanie i informację od lokalnego przewodnika “pamiętajcie, że tu są bardzo strome klify, uważajcie na dzieci, na siebie, udanej wycieczki!”. Podśmiewamy się trochę na te słowa, bo wyobrażamy sobie, jak bardzo zabezpieczona byłaby ta przestrzeń, gdybyśmy byli w Polsce. Na zwiedzanie wyspy mieliśmy około dwóch godzin (czasem tego czasu jest więcej, podobno zależy to od dnia i pory pływów, podobnie jak godzina rozpoczęcia wycieczki). Chcieliśmy wszystko zobaczyć, więc Żaba wskoczyła do nosidła – dziecięcym tempem nie przeszlibyśmy nawet połowy, mimo że wyspa nie jest duża. Żabie to bynajmniej nie przeszkadzało:)
Kto żyje na Isle of May?
Przede wszystkim wyczekiwane przez nas maskonury. W olbrzymiej ilości (a nie wierzyłam w to, myślałam że spotkamy może kilka sztuk gdy tymczasem one były wszędzie, trzymały w dziobach ryby, latały i maszerowały pilnując swoich norek). Są też alki krzywonose, kormorany czubate, nurzyki, rybitwy, mewy – w tym mewy trójpalczaste o angielskiej nazwie kittiwake (które tę swoją nazwę głośno wykrzykują:D). Ptaki które zobaczycie pierwszy raz w życiu, które będą wszędzie w niezmierzonej ilości. Widać, że jest im tu dobrze. Są też foki.
Co oprócz zwierząt zobaczymy na wyspie?
Szkockie krajobrazy z ogromem puffinowych norek, punkty widokowe na przepiękne klify, dwie latarnie morskie i syrenę mgłową.
Jeśli macie w domu małego wielbiciela maskonurów, to warto kupić lornetkę i rozważyć wybranie się na Isle of May aby “come and play on their little island…”. Póki faza trwa:D
A jeśli tak jak my lubicie spotykać zwierzęta w miejscach, w których są naprawdę szczęśliwe, wpadnijcie do nowej grupy Zamiast zoo na Facebooku. Chciałabym, żeby się rozrosła i żeby baza miejsc przyjaznych i zwierzętom, i ludziom którzy je kochają, stale się powiększała.