Ostatnio poszerzamy z Gabi nieco horyzonty i po raz pierwszy wybrałyśmy się w tak długą (bo aż 3 dniową:P) podróż bez męskiego wsparcia. Wyjazd był dziewczyński i playdate’owy – czyli razem z drugą mamą i jej córeczkami porozumiewałyśmy się wyłącznie po angielsku. Bardzo polecam taki sposób szlifowania języka, zwłaszcza w pięknych okolicznościach przyrody!
Celem zostało górskie uzdrowisko, Krynica Zdrój, jedno z najbardziej znanych miejsc Beskidu Sądeckiego. Ja trochę się bałam, zwłaszcza jazdy samochodem, ale okazało się że nie ma co się na zapas przejmować – 90km drogi w pierwszą stronę Gabi przespała, w drugą co prawda miałyśmy postój, ale lody w jednym z miasteczek przy trasie były wystarczającym motywatorem, żeby Żaba dała radę. 🙂 Tak to jest od pewnego czasu- lepsza współpraca w obecności tylko jednego rodzica.
Głównym punktem naszej wycieczki była dość popularna ścieżka w koronach drzew, czyli ogromna drewniana konstrukcja znajdująca się przy górnej stacji wyciągu narciarskiego Słotwiny Arena.
Informacje praktyczne: parking przy samej dolnej stacji wyciągu jest bezpłatny, nie dajcie się więc namówić na płatne miejsca postojowe oferowane wcześniej. Byłyśmy w okresie wakacyjnym, jednak dzień był pochmurny – i poza nami parkowało tu zaledwie kilka samochodów.
Aktualna cena za wstęp na wieżę to 59zł- bilet normalny lub 53zł – bilet ulgowy. Jeśli do tego chcemy wjechać i zjechać kolejką, to za bilet normalny zapłacimy 79zł.
Na szczęście przynajmniej dzieci do lat 4 wchodzą za darmo. 🙂
Sama ścieżka jest szeroka i wygodna, nie ma problemu żeby przejechać ją z wózkiem. Na stronie jest też podane, że bez problemu wywieziemy wózek do góry wyciągiem krzesełkowym. A jeśli chodzi o drogę pieszą – wózek terenowy z dużymi kołami spokojnie da radę; zwykły miejski- na pewno nie.
Kolejną praktyczną ciekawostką jest to, że w kasie przy dolnej stacji kolejki możemy poprosić o przybicie pamiątkowej pieczątki – jest fajna, z pingwinem!
A same bilety możemy nabyć zarówno przy stacji dolnej jak i na górze przy wejściu na konstrukcję.
W tych okolicach wszelkie drogowskazy prowadzą do wieży, więc trafienie nie nastręcza trudności.
My decydujemy się na pokonanie trasy w górę – czyli do górnej stacji wyciągu- i w dół na nogach. Jest mgliście, a my liczymy że jednak coś uda nam się ze szczytu zobaczyć, więc nie spieszymy się. GPS pokazuje, że do góry mamy jakieś 29 minut drogi od parkingu- nasza ekipa składa się jednak z dwóch 2,5 latek i 6- latki – więc kiedy sprawdzamy po 15 minutach ile jeszcze zostało, okazuje się że… 27 minut :D. Znacie to, rodzice? Wszystko ma swój urok, ale mi trochę tęskni się do nieco dłuższych tras i normalnego tempa. 🙂
Są dwie opcje dostania się w okolice wieży pieszo – wzdłuż wyciągu krzesełkowego, prosto do góry, oraz naokoło – ścieżką rozpoczynającą się nieco kamieniście, będącą przedłużeniem prowadzącej do parkingu drogi asfaltowej (potem prowadzą nas pingwiny na drogowskazach, można ew. włączyć google maps).
My najpierw idziemy dłuższą, łagodniejszą drogą, a potem planujemy wrócić krótszą, wzdłuż wyciągu.
Idzie się przyjemnie. Na samym początku podejście jest nieco ostrzejsze i kamieniste, wciąż jednak możliwe do pokonania również przez małe nóżki. Potem ścieżka wypłaszcza się. Z tego co czytałam, na trasie możemy cieszyć się pięknymi widokami, my jednak póki co nie mamy szczęścia. W niektórych fragmentach trasa biegnie przez las, w większości po otwartej przestrzeni. Na samym końcu, kilkaset metrów od celu trafiłyśmy na miejsce pracy kilku maszyn budowlanych , co dla naszej ekipy było przyjemnym urozmaiceniem (stan na sierpień 2022, roboty zapewne niedługo się skończą).
Pod wieżą znajduje się budka gastronomiczna z ciepłymi napojami, w tym bardzo smaczną kawą. Po przerwie na śniadanie u stóp naprawdę imponującej, drewnianej konstrukcji, oraz odpoczynek na leżakach, ruszyłyśmy w końcu w kierunku wejścia.
Teraz czekało nas kolejne wyzwanie: 49,5 metra w górę i 1030 metrów do przejścia. Samo pokonywanie wysokości jest jednak praktycznie nieodczuwalne.
W czasie spaceru towarzyszą nam przyrodniczo- etnograficzne zagadki i zabawy które działają na dzieciaki bardzo motywująco. Po wdrapaniu się na odpowiednią wysokość możemy oglądać z góry wierzchołki drzew, co sprawia obłędne wrażenie! W końcu dotarłyśmy do samego wejścia na wieżę – i to właśnie wtedy niebo zaczęło się przejaśniać. Ostatni poziom i ostatnie schody zbudowane są z przeziernej kraty – tu dla mojej Gabi wrażeń było za dużo i po tym jak samodzielnie te przezroczyste schody zdobyła, rozpłakała się i powiedziała że chce wracać. Wróciłyśmy więc na przedostatnie piętro z drewnianą podłogą i stamtąd podziwiałyśmy okoliczne wzniesienia na czele z masywem Jaworzyny Krynickiej (który niestety zasłania potencjalny widok na Tatry.
Z kliku ostatnich pięter wieży można zjechać zjeżdżalnią – rurą, nie próbowałyśmy tego jednak:).
Na dół zeszłyśmy, a właściwie zbiegłyśmy i sturlałyśmy się (:D) ścieżką wzdłuż wyciągu. Ja przy okazji wysypałam z kieszeni telefon po który musiałam wracać. Pogoda była piękna, na łące kwitnące kwiaty… Widoki. Bardzo przyjemna trasa.
Podsumowując – czy warto? Dla dzieci wieża na pewno jest świetną atrakcją, jednak biorąc pod uwagę koszt który jest naprawdę wysoki (ja płaciłam tylko za siebie, ale czteroosobowa rodzina z dziećmi powyżej 4 lat zostawi tu już ponad 200zł…) będzie to raczej taka atrakcja, do której się nie wraca…
A kwestia czy na nogach czy wyciągiem? Dla mnie wyciąg narciarski nie jest specjalną atrakcją, jednak Gabi w ciągu spaceru ścieżką, oglądając z góry jadących ludzi, zrobiła ostrą awanturę że ona też musi… W każdym razie, fajnie, że mogą się tu dostać również ludzie o ograniczonej sprawności ruchowej.
Zawsze warto szukać pozytywów. I tak: wielkim plusem pogody na naszej wycieczce była bardzo mała ilość ludzi na szlaku. Zaletą naszego wybitnie wolnego tempa – to, że udało nam się ostatecznie nacieszyć widokami. Kolejnym – że wszystkie zgłodniałyśmy na tyle, że trafiłyśmy do restauracji tuż pod stokiem z bardzo dobrym jedzeniem. 🙂
Oprócz tego punktu kulminacyjnego w czasie wyjazdu udało nam się trochę pochodzić po samej Krynicy. Ma specyficzny klimat, na pewno nie każdy takiego szuka. Niemniej, atrakcji, nawet takich niepozornych, dla dzieci, jest tu cała masa.
Pobieżnie i “na dziecięco” zwiedzałyśmy Krynicę. Przyznam, że ostatnio taki model jest mi najbliższy- samabradość, żadnego odhaczania. 🙂 Aczkolwiek następnym razem chętnie wstąpiłabym do Muzeum Zabawek i Muzeum Nikifora.