Spędziliśmy tutaj cztery doby. Od początku mieliśmy świadomość, że mimo niewielkich rozmiarów wysp nie damy rady zobaczyć wszystkiego- i nawet nie próbowaliśmy. Chcieliśmy trochę odpocząć na plaży i generalnie skupić się na atrakcjach stworzonych tu przez naturę i gorący, śródziemnomorski klimat.
Nie będę tutaj poruszać wszystkich szczegółów, chcę jednak opowiedzieć o ogólnym kierunku naszej wyprawy, który z perspektywy czasu oboje uważamy za bardzo trafiony.
Pierwszego dnia zjawiamy się na wyspie tuż przez zachodem słońca. Mamy czas jedynie na szybką aklimatyzację do nowych warunków, przede wszystkim drogowych.
Z lotniska wyruszamy na południe wyspy, i przez klimatyczne, szczególnie o zmroku, miasteczko Siġġiewi docieramy na wybrzeże- w okolice Għar Lapsi- i zostajemy tu do rana. (O noclegach „gdzie popadnie” i innych praktycznych aspektach wyjazdu napisałam tutaj.)
Drugiego dnia udaje nam się wstać bardzo wcześnie. Spacerujemy po okolicach naszego noclegu, którymi okazują się schodzące do morza skały i urokliwe jaskinie (w Lapsi Caves już o 6 rano pływa dwójka ludzi).
A potem wyruszamy dalej!
Najpierw na wschód, w kierunku słynnej atrakcji wyspy, którą jest Blue Grotto, czyli Błękitna Grota. Decydujemy się na komercyjną wycieczkę kolorową łódką z miejscowym kapitanem, która kosztuje nas 8 euro od osoby za około pół godziny podziwiania rewelacyjnych form skalnych i zgodnie z nazwą- niebieskości morskich głębin. Jest naprawdę super! Wsiadając na łódkę warto zająć miejsce w pierwszym rzędzie, wtedy widoki będą znacznie lepsze. Przy wysiadaniu kapitan ma nadzieję na niewielki napiwek. Nasz był bardzo sympatyczny, pokazał nam wszystkie okoliczne groty, wiele opowiadał i pozował do zdjęć z pasażerami.
Teraz na zachód, cały czas wzdłuż wybrzeża. Zdobywamy najwyższe wzniesienie Malty (a przynajmniej się staramy) i podziwiamy klify Dingli. Chwilę odpoczywamy pod prostym, białym kościółkiem.
Kierujemy się na Mdinę– jedno z dwóch miast Malty, które chcemy zobaczyć.
Mdina, nazywana cichym miastem, jest niezwykle klimatyczna. Długo spacerujemy wąskimi uliczkami.
Jedziemy dalej i niebawem jesteśmy na wybrzeżu zachodnim. Od wczoraj jesteśmy na Malcie, a jeszcze nie udało nam się porządnie popływać (i poleżeć) na plaży. Wybór pada na plażę Tuffieħa. Niełatwo jest znaleźć tu miejsce parkingowe, ale ostatecznie nam się udaje . W okolicy znajduje się malowniczo położona wieża, spod której rozpościera się świetny widok również na sąsiednie plaże.
Teraz w górę, na północ. Docieramy do tej części wyspy, którą teraz najlepiej wspominamy, czyli regionu Marfa Ridge.
Wspinamy się na wieżę św. Agaty, czyli Czerwoną Wieżę, z której mamy idealny widok na wyspę Gozo- nasz jutrzejszy cel. Zachód słońca połączony z kolacją spędzamy z kolei na plaży dla zwierząt pod Białą Wieżą.
Dwie wieże o zachodzie słońca.
Obie powstały w XVII wieku i służyły do celów obserwacyjno- ostrzegawczych i obronnych- głównie przed piratami. Podobnych wież powstało w tym czasie na Malcie znacznie więcej.
Noc spędzamy na plaży w zatoce Paradise Bay w miejscowości Ċirkewwa, zaledwie 7 minut drogi dzieli nas teraz od odprawy promowej na Gozo.
Drugi dzień zaczynamy od morskiej kąpieli na plaży, która jest tylko dla nas, w wodzie która chce nas zamrozić. Pijemy kawę i ruszamy w drogę.
Nadszedł czas na Gozo. Prom pomiędzy wyspami kosztuje 15,70 euro za kierowcę + samochód i 4,65 euro za dodatkowego pasażera (lub człowieka na nogach). Płacimy za przeprawę dopiero po powrocie na Maltę- w stronę Gozo płyniemy bez bramek i płatności. Nie warto spędzać czasu na promie przy barze- widoki są obłędne!
Rozpoczynamy od przejechania wyspy w poprzek, kierując się na San Lawrenz. To tutaj znajduja się takie charakterystyczne atrakcje jak Fungus Rock (Grzybowa Skała), Blue Hole, Dwejra Tower czy Inland Sea. Do marca 2017 roku stał tu również łuk skalny nazywany Lazurowym Oknem, niestety runął on do morza w czasie sztormu.
Kolejnym punktem naszej trasy jest okolica kościoła Ta’Pinu i Ta’Dbiegi Crafts Village. Udaje nam się zdobyć szczyt Ta’Dbiegi.
Teraz na północ. Upatrzyliśmy sobie na mapie plażę Wied il-Għasri, do której nie można dojechać samochodem. To miejsce to absolutny cud natury. Najpierw spacerujemy ścieżką prowadzącą nad klifami, nie wiedząc do końca czy zmierzamy w dobrą stronę. Aż w końcu w dole wyłania się plaża. Wąska, kamienista, zaledwie z kilkoma opalającymi się osobami. Malowniczo ukryta wśród skalnych ścian. Dopiero na samym końcu widzimy ścieżkę, która pozwoli nam zejść na dół.
To jest moje ulubione miejsce Archipelagu Maltańskiego. Jeśli człowiek szuka prawdziwego odpoczynku, można zaszyć się tutaj na cały tydzień. Nie ma parkingu ani toalet, ale klimat tego miejsca wszystko wynagradza.
Teraz kierujemy się już na plażę Ramla, na której chcemy spędzić noc. Wzdłuż wybrzeża północnego ciągną się tzw. Salt Pans, na których od ponad 300 lat trwa produkcja soli morskiej.
Docieramy do plaży Ramla, która jest trochę podobna do naszych bałtyckich plaż, długa i szeroka, tylko piasek ma kolor pomarańczowy. W promieniach zachodzącego słońca wspinamy się do górującej nad plażą po stronie wschodniej jaskini Tal Mixta.
Po spędzeniu kolejnej nocy wśród szumu morskich fal (nikłego), znów jesteśmy gotowi na przygody.
Zaczynamy dzień od odwiedzenia kompleksu megalitycznych świątyń Ġgantija Temples. Od początku bardzo chcieliśmy je zobaczyć więc wchodząc na teren muzeum czujemy na plecach przyjemny dreszcz oczekiwania. Wielkie głazy tworzące budowle, które nie wiadomo w jaki sposób znalazły się w jednym miejscu, rzeczywiście robią na nas wrażenie. Jednak ilość zabezpieczeń i rusztowań nie pozwala w pełni się tym napawać. Za bilet do kompleksu świątyń (oraz dodatkowo zabytkowego młynu Ta’ Kola) osoba dorosła zapłaci 9 euro.
Trochę pozwiedzaliśmy, więc teraz czas popływać. Trafiamy na kolejną świetną plażę Daħlet Qorrot, w pobliżu wschodniego krańca wyspy. Kąpielisko otaczają kolorowe drzwi do samochodowych garaży, co może nie brzmi najlepiej, ale za to tak wygląda.
Później testujemy jeszcze jedną plażę, która podobno tak zauroczyła Angelinę Jolie i Brada Pitta, że nakręcili tutaj film Nad morzem. Mġarr ix-Xini. Przypuszczam, że bardzo by nam się podobała, gdyby nie szczyt sezonu, ciasnota i mieszanina zapachów z pobliskiej restauracji. Tym razem jednak szybko z niej uciekliśmy, wskoczyliśmy na prom i resztę dnia spędziliśmy na naszej, już znajomej, plaży Paradise.
W nasz ostatni wieczór na wyspie potrzebowaliśmy prawdziwego wypoczynku.
Natomiast na ostatni dzień zostawiliśmy sobie Vallettę.
Stolica jest trochę tłoczna, ale za to kolorowa i niepodobna do innych południowo-europejskich miasteczek. Charakterystyczne zabudowane balkony, wąskie i strome uliczki, pomniki sztuki nowoczesnej i nieziemski upał– tak można ją opisać w jednym zdaniu.
I czas jechać na lotnisko…
Maltańskie wakacje minęły niezwykle szybko.
Była to zdecydowanie podróż, a nie urlop wypoczynkowy. Pozostał nam pewien niedosyt- miejsc, zdarzeń i odpoczynku. Ale zauroczyliśmy się całkowicie. Na pewno tu wrócimy.