Udało nam się jakiś czas temu znaleźć dość tanie loty do jednego z naszych ulubionych krajów. Trochę już go znamy, bo był celem naszej podróży poślubnej. I bardzo lubimy.
Postanowiliśmy więc sprawdzić, jak Żabie spodoba się w samolocie – i na chwilę zmienić klimat na zakończenie sezonu chorobowego.
We wpisie będą przepiękne miejsca, wnioski i pomysły:)
Przygotowania i samolot z 3-latką
Lot z Krakowa do Czarnogóry trwa około 1,5 godziny i jest bardzo widokowy – przy dobrej widoczności spojrzymy z góry na całkiem sporo górskich pasm i jezior. Sam przelot dla naszego malucha był czystą frajdą. Ja musiałam bardzo uważać żeby nie sprzedać Żabie swojego lęku – udało mi się nie okazywać, że w czasie lotu daję sobie ok. 50% szans na przeżycie😉
Problemem o który się obawialiśmy był katar u Gabi– ostatnimi czasy nasz wierny towarzysz. Wiemy, że u niektórych ludzi w czasie infekcji występuje duży ból zatok lub uszu przy zmianie ciśnienia. Ostatecznie faktycznie jechaliśmy z katarem, ale na szczęście nie w najaktywniejszej fazie.
Na ten resztkowy katar w samolocie zastosowaliśmy krople z xylometazoliną, zatyczki do uszu wyrównujące ciśnienie (kupiłam Sanohra Fly kids) i lizaki w trakcie startu (w Rossmanie i Lidlu można kupić takie z ksylitolem zamiast cukru “Zdrowy Lizak”). Ale nie wiem czy to pomogło – czy po prostu Gabi nie ma predyspozycji żeby cierpieć w samolocie.
Ciekawostki techniczne z pakowania/ lotniska/ lotu:
– W linii ryanair w cenie biletu mieliśmy 3 małe bagaże o wymiarach 40x20x20. Dokupiliśmy jeden dodatkowy bagaż podręczny (55x40x20 -z opcją pierwszeństwa wejścia na pokład – dla jednej osoby). W te małe bagaże można o dziwo spakować naprawdę sporo.
– Wg regulaminu linii dla dziecka pow. 2 lat nie przysługuje nam już wózek w cenie biletu – cena jego przewozu to 144zł w 2 strony. Wózek należy oznaczyć w punkcie, gdzie oddaje się bagaż rejestrowany (nie zostawiamy tam wózka, jedzie z nami aż do momentu wejścia do samolotu – chodzi jedynie o przypięcie oznaczenia). Po przylocie wózek znajdziemy albo na płycie lotniska, albo na taśmie z bagażem rejestrowanym, albo w punkcie odbioru bagażu o niestandardowych wymiarach. Sami nie ogarnialiśmy, więc wrzucam info😉
– Oszczędne pakowanie…
Jeśli chodzi o kosmetyki, my korzystamy z malutkich pojemników do których można wlać małe ilości kosmetyków- po pierwsze żeby przeszły na odprawie, po drugie na tydzień czasu są w sam raz. Fajną opcją jest też wydajny i malutki szampon w kostce (np. z Lidla).
Jeśli jest taka możliwość, to warto wybrać nocleg z pralką 😀 + trochę płynu do prania, też do pojemniczka 100ml– żeby zminimalizować ilość ubrań i jednocześnie nie prać w kółko w rękach na urlopie.
– Jeśli spodziewamy się (lub obawiamy) kataru lub infekcji potrzebny nam będzie nebulizator i aspirator.
Nebulizator który mamy w domu jest bardzo duży, dlatego przed wyjazdem doposażyliśmy się w nebulizator typu mesh (siateczkowy). Jest cichy i malutki – to jego zalety, ma też jednak sporo wad – nie wszystkie leki można w nim podawać. Producent mówi właściwie głównie o soli fizjologicznej. Siateczka jest bardzo wrażliwa i trzeba ją czyścić od razu po wykonaniu inhalacji.
Ja po krótkim researchu zdecydowałam się na Oromed i jestem dość zadowolona – sprawdzaliśmy działanie na soli i budezonidzie (popularny Nebbud) i póki co przez tydzień nie przestał działać. (Gdy pytałam – ani sprzedawca, ani producent nie wiedzieli czy Nebbud przez niego mogę podać). Oczyszczanie sprzętu należy wykonać od razu po użyciu i w jednej instrukcji podane są dwie wersje – wodą mineralną i wodą destylowaną. Która wersja jest prawdziwa- nie wiem, skłaniałabym się do wody destylowanej. Na koniec trzeba jeszcze siateczkę osuszyć czymś co nie zostawi kłaczków, czyli np. jałową gazą. Generalnie- przed zastosowaniem mesha trzeba zagłębić się w instrukcję. Nebulizator z firmy Oromed ma wygodny pokrowiec do którego można łatwo dopakować kilka sterylnych gazików i okulary do pływania (świetnie chronią oczy przy nebulizacji sterydem).
Aspirator – dla nas nic nie działa tak dobrze jak katarek + odkurzacz😊 dlatego zabieramy tylko końcówkę do odkurzacza (i w razie czego szukamy go na miejscu…) której można też użyć do wyciągania glutów swoimi ustami (niby ich nie zjadasz, ale to trochę obrzydliwe, tylko w podbramkowej sytuacji).
– Dla tych którzy lecą pierwszy raz – co nas czeka na lotnisku?
(Generalnie- trzeba przyjechać odpowiednio wcześniej i lotnisko prowadzi was samo.)
1. Oddajemy bagaż rejestrowany i oznaczamy wózek.
2. Wylewamy płyny (bo już pusty termos/ butelkę z filtrem możemy zabrać i napełnić przed lotem) i udajemy się na kontrolę bezpieczeństwa.
3. Tu wypakowujemy z plecaków do skrzynek: leki, płyny, elektronikę; ściągamy pierścionki i metalowe paski.
4. Za kontrolą bezpieczeństwa czeka nas jeszcze kontrola paszportowa (chyba że wyjeżdżamy do kraju strefy Schengen). Do Czarnogóry można wjechać z dowodem, ale zawsze fajnie dostać pieczątkę do paszportu😊.
5. Następnie możemy odwiedzić sklepy strefy bezcłowej i czekać aż otworzą się bramki.
6. Kolejny krok to wyjście przez bramki na płytę lotniska (jeśli mamy wózek to tutaj oddajemy go obsłudze) i już- jesteśmy w samolocie😊
A teraz już sama Czarnogóra.
Jesteśmy poza UE, więc na lotnisku warto kupić miejscową kartę sim z pakietem Internetu, a dane komórkowe bezwzględnie wyłączyć (my kupiliśmy pakiet turystyczny One1 za 10€).
Kiedy wychodzimy z lotniska w Podgoricy czujemy na twarzy przyjemne ciepło i widzimy ogrom zieloności. Od razu zaczyna nas nagabywać taksówkarz, ale mamy już plan – chcemy dostać się do dworca w Podgoricy pociągiem. Oprócz tego, że chcemy poznać lokalną kolej, kusi nas cena – taksówka to 12E, pociąg zaledwie 2E za osobę – ruszamy więc na stację Aerodrom (jako że nie mamy jeszcze aktywnej nawigacji, korzystamy ze screenów zrobionych przed wyjazdem). Do stacji jest ok. 15 minut drogi. Docieramy bez większych problemów. Na stacji czeka już kilkoro ludzi – zbliża się godzina podana na oficjalnej stronie http://www.zcg-prevoz.me/
Ale póki co pociągu nie widać. Zbliża się za to niezwykle natarczywy taksówkarz który przekonuje o tym, że pociąg w stronę Podgoricy wcale w niedzielę nie kursuje i żebyśmy koniecznie i natychmiast wsiadali do jego auta. Nie wzbudza zaufania, ustalamy więc że nawet jeśli ostatecznie pojedziemy taxą, to na pewno nie tą. Jedna z czekających osób daje się przekonać. Pociągu jednak dalej nie ma.
Trzeba podkreślić że stacja jest dość… surowa😉 Żaba uznała, że to stajenka z Betlejem (i urodziła się w niej jej lalka Alusia) i coś w tym było. W każdym razie na miejscu próżno szukać oznaczeń rozkładu jazdy… Pół godziny po czasie poddajemy się i wraz z sympatyczną parą turystów z Ukrainy ruszamy w stronę lotniska. Gdy uchodzimy jakieś 200 metrów… Podjeżdża pociąg. Jednak kursuje w niedzielę. Niestety, maszynista popatrzył na nas tylko obojętnie i nie zważając na to, że biegniemy z powrotem, pojechał dalej. No cóż, trzeba trzymać się rozkładu😊
Rozpoczęliśmy więc nauką czarnogórskiej cierpliwości.
A potem – taksówką złapaną w drodze z powrotem na lotnisko – ruszyliśmy dalej. Zaplanowaliśmy kilka dni w Zatoce Kotorskiej, a na koniec Budva i Sveti Stefan.
1. Kotor
Nasze zakochanie w podróży sprzed 5 lat.
Miasteczko zbudowane z białego kamienia, malowniczo oświetlone, otoczone przez morze i góry z twierdzą św. Jana. Wypełnione kotorskimi kotami 🙂 Jego historia zaczyna się już w III wieku p.n.e. kiedy osiedlili się tu Ilirowie i jest bardzo bogata. Mnóstwo tu świetnie zachowanych śladów przeszłości, choć byłoby na pewno lepiej gdyby nie kilkukrotne trzęsienia ziemi i wrogie najazdy.
Do miasta możemy wejść jedną z trzech bram: Morską, Północną lub Południową. Po jego wąskich uliczkach można błądzić bez celu, ale można też obrać jakiś. Ja proponuję:
– mury miejskie (czyli tę niższą część obwarowań)
Można przespacerować się nimi wchodząc po schodach przy Bramie Północnej lub Południowej – i idąc tak, jak prowadzi nas ścieżka. Budynki które widzieliśmy już z dołu, oglądamy teraz z innej perspektywy. Osławionym murom Dubrownika mury Kotoru nie dorównują widokami, za to jest bezpłatnie i kameralnie.
– Muzeum Morskie Czarnogóry
mieszczące się w Pałacu Grgurina muzeum pokazujące naturalnie silny związek tutejszej ludności z morzem, prezentuje historię floty bokokotorskiej istniejącej podobno już od IX wieku. Ster, luneta, modele statków; rewelacyjne stare mapy… Na Żabie największe wrażenie zrobiła rzeźba – galion przedstawiający głowę kobiety. (Żaba szuka ostatnio takich “trochę strasznych” doznań ;D)
Wstęp do muzeum kosztuje 5€ za osobę, dziecko bezpłatnie.
– katedrę św. Tryfona, patrona miasta
Właściwie nie planowaliśmy zwiedzania tego kościoła, weszliśmy tam bo padał deszcz:).
A zostaliśmy bardzo pozytywnie zaskoczeni. Pan sprzedający bilety najpierw co prawda zaczął mówić do nas po rosyjsku… Ale gdy powiedzieliśmy skąd jesteśmy płynnie przełączył się na angielsko- polski i powiedział, abyśmy poszukali w skarbcu eksponatu o numerze 53.
Jakaś świątynia stanęła w tym miejscu już w 809 roku. Potem na jej miejscu stanęła wersja ulepszona – w roku 1166. W XV, XVII i XX wieku kościół uległ zniszczeniom w czasie trzęsień ziemi, podobno jednak po ostatniej odbudowie przypomina swoją pierwotną wersję.
Kiedy wchodzimy, wnętrze robi trochę surowe wrażenie. Mnie niesamowicie podobają się ogromne kadzielnice – trochę przypominają klimat kościoła na końcu Drogi św. Jakuba.
A przy samym wejściu, po lewej stronie, znajdziemy schody do skarbca.
Rzeczywiście, numer 53 wiąże się z Polską – jest to krzyż, którym biskup błogosławił wojska Jana III Sobieskiego w czasie bitwy pod Wiedniem.
Oprócz tego znajdziemy tu relikwiarze (m.in. z głową św. Tryfona) oraz obrazy i rzeźby o tematyce sakralnej.
Zwiedzanie kościoła to koszt 4€ – dziecko za darmo.
– targ owocowo- warzywny z obłędnymi suszonymi figami i domowymi pomarańczo- grejpfrutami (przynajmniej tak było w marcu). Znajduje się poza murami miejskimi, naprzeciwko przystani dla jachtów.
2. Twierdza św. Jana
Czyli punkt kulminacyjny systemu obronnego Kotoru znajdujący się na szczycie Samotnego Wzgórza, na wysokości 260 m.n.p.m. Mury twierdzy, łączące się z murami miasta, datowane są na VI wiek. Twierdza jest położona w tak malowniczych okolicznościach przyrody, że naprawdę warto tu być. Mając jeden dzień w Kotorze wdrapałabym się właśnie tutaj.
Standardowa trasa wiedzie z centrum Kotoru, przez kościółek Matki Bożej od Zdrowia, stromo do góry – ta trasa jest w sezonie płatna 8€/ osobę.
Ja proponuję pętlę. Wejdziemy tzw. Drabiną Kotorską, trasą o prawdziwie górskim krajobrazie wybieraną częściej przez miejscowych. Zejdziemy natomiast “standardowo”, tak żeby obejrzeć również urokliwy ukryty wśród skał kościół- codziennie patrzyliśmy na niego z okna, chcemy zobaczyć też z bliska. Rozpoczynamy w okolicach Bramy Północnej (w google maps jest zaznaczony punkt pod nazwą “Start of the Ladder of Kotor”– na niego się kierujmy). Mijamy starą elektrownię, malowniczy wodospad i podążamy do góry biegnącą zakosami malowniczą ścieżką. Wysokość zdobywamy stopniowo. A wraz z nią – coraz to nową perspektywę na Kotor, Zatokę i mury twierdzy.
Ciekawym elementem jest “schronisko”, w którym możemy delektować się widokami pijąc napój z lodówki i próbując lokalnego sera. Na koniec właściciel podpadł nam niestety kopiąc kota który wszedł mu w drogę, nie do końca mogę to miejsce polecić.
Za schroniskiem schodzimy lekko w dół w stronę murów twierdzy. Docieramy do kamiennego maleńkiego kościółka (sv. Juraj), za którym na polanie… pasie się kucyk. Jest tu jakoś miękko i sielsko.
Po dłuższej przerwie (połączonej z ogromną kucykową radością) idziemy dalej. Czeka nas teraz wyzwanie – do głównej trasy wiodącej do twierdzy musimy wejść po drabince i przez okno. Na szczęście nie sprawia nam to trudności, Tomek pomaga też dwóm dziewczynom przetransportować bezpiecznie przez okno… psa w typie huskiego:)
Teraz przed nami kolejne metry do pokonania- już po schodach. W końcu jesteśmy u celu. Jednym momentem zawahania było przejście przez pomieszczenie które zdaje się… nie spełniać norm budowlanych. Ale docieramy bezpiecznie na szczyt, gdzie powiewa żółty, dwugłowy orzeł na czerwonym tle. Po dłuższej chwili zabawy na górze i obserwowaniu przez okienko polany z kucykiem – zaczynamy zejście.
Tym razem jest trochę bardziej męcząco dla kolan, ale za to rozpościerają się przed nami inne widoki, z czerwonymi dachami Kotoru w roli głównej.
Docieramy do Kościoła Matki Bożej od Zdrowia (lub MB Uzdrowienia Chorych) i zaglądamy do środka. Drzwi są zamknięte. Kościółek jest datowany na początek XVI wieku, kiedy to minęła w tej okolicy epidemia dżumy. Dziękowano Matce Bożej, ale wg lokalnych opowieści duży udział w zażegnaniu epidemii miały likwidujące zakażone szczury koty!
Idziemy dalej, aż docieramy do starówki.
Wycieczka odbyła się w dużej mierze na własnych nóżkach Żaby i zajęła nam około 5 godzin, jest to zapewne ok. 2x dłużej niż przeciętnemu dorosłemu:) Jednak warto przeznaczyć na tę trasę właśnie większą ilość czasu, można wtedy posiedzieć i popatrzeć.
3. Perast
Maleńkie miasteczko nad brzegiem Adriatyku. W nim również można spotkać naprawdę wiele kotów😊
Spacer morskim brzegiem lub zjedzenie obiadu w jednej z restauracji z widokami daje niesamowite wrażenie- bowiem hitem tego miejsca są dwie bardzo urokliwe „kościelne” wysepki .
Główna ulica prowadzi nad brzegiem morza – przy niej znajduje się kościół świętego Mikołaja, muzeum (czynne od kwietnia), restauracje i stanowiska, z których odpływają łódki. Wycieczka łódką na wyspę Matki Bożej Skalnej kosztowała nas 10€ za osobę (dziecko za darmo) – cena wyższa niż gdy byliśmy tu 5 lat temu (5€) i wyższa niż ta, o której słyszeliśmy w aktualnym filmie z tej okolicy na youtube (2€!). My taniej nie znaleźliśmy, ale może zależy to od dnia i warto próbować.
Od głównej ulicy odchodzą do głównej drogi (Magistrali Adriatyckiej) liczne uliczki wiodące w górę. Mnóstwo na nich schodów, a przy nich można natknąć się na ciekawe zabytki i punkty widokowe. Nam podobał się widok spod cerkwi prawosławnej z charakterystyczną dzwonnicą.
Ale w Peraście- jednak o wyspy chodzi. A w przypadku dzieci – o samo przepłynięcie łódką:)
Pierwszą, bardziej tajemniczą, możemy obejrzeć tylko z zewnątrz. Jest to wyspa św. Jerzego z klasztorem pod wezwaniem tego świętego, starym cmentarzem, i wysokimi drzewami cyprysowymi. Nazywana “Wyspą Umarłych” ze względu na podobieństwo do obrazów o tej tematyce Arnolda Böcklina (było ich kilka, a są rewelacyjne!).
Druga, Matki Boskiej Skalnej, z kościołempod tym wezwaniem, jest dostępna dla zwiedzających. Wyspa powstała w sposób sztuczny – wcześniej była tu tylko pojedyncza skała – i wiąże się z tym legenda.
Zgodnie z nią w XV wieku dwaj rybacy znaleźli na skałce obraz Matki Bożej. Zabrali go do kościoła św. Mikołaja. Obraz w tajemniczych okolicznościach wracał jednak na skały – trzy razy! Zadecydowano więc o poszerzeniu wyspy i zbudowaniu w tym miejscu kościoła. Wikipedia podaje, że w tym celu zatapiano tureckie okręty wypełnione kamieniami. Mieszkańcy do dzisiaj dbają o wysepkę – co roku 22 lipca odbywa się procesja statków, z których w pobliżu wyspy wysypywane są kamienie.
Na wyspie obejrzymy właśnie kościół Matki Bożej z dzwonnicą i małą latarnię morską. Roztaczają się stąd rewelacyjne widoki na Perast i zatokę.
4. Muo i Prčanj
A teraz kolejna nowa perspektywa, którą chcemy złapać. Twierdza na którą wyszliśmy dwa dni wcześniej – i która wydawała się wtedy naprawdę wysoko – okaże się stać na szczycie średnio wysokiego pagórka! Bo za jego plecami wyrosną najwyższe wzniesienia Parku Narodowego Lovćen (gdybyśmy mieli samochód – zapewne rzucilibyśmy okiem i w odwrotną stronę, bo na Jezerski Vrh w masywie Lovćen z Mauzoleum Piotra Petrowicia-Niegosza można stosunkowo łatwo wjechać – to zostaje na następny raz:)).
Z Kotoru kierujemy się drugim brzegiem zatoki w stronę wioski Muo. Warto zauważyć, że po zaledwie kilkuset metrach spotkaliśmy piekarnię, w której ceny były kilkukrotnie (!) niższe niż w samym Kotorze. Idziemy- nad samym brzegiem morza. W mieście Kotor, które generalnie jest nad morzem, tego kontaktu z morzem brakuje.
Wiatr niemiłosiernie wieje, a my mijamy kolejne malownicze zatoczki obudowane białym kamieniem, w których cumują kolorowe łódki.
Idziemy dalej. Gdzieś na granicy miejscowości Muo i Prčanj znajduje się kawałek urokliwej żwirkowej plaży. Przypuszczam, że w sezonie jest zatłoczona, może nawet jest prywatną plażą któregoś z pensjonatów albo znajdującej się przy niej restauracji? Nie wiem, ale tym razem mieliśmy ją dla siebie, wrzucaliśmy więc do morza kamienie i przyglądaliśmy się cudacznym muszelkom, jakich nad naszym Bałtykiem nie ma.
W Prčanju znajduje się poczta, mały park nad brzegiem morza i dwa kościoły. Jest cicho i kameralnie. Po pikniku na kościelnych schodach rozpoczęliśmy spacer z powrotem do Kotoru. Z drogi można dostrzec znajdujący się na zboczu stary kościół. W drodze podjęliśmy jeszcze dwie próby dotarcia do niego z pomocą google maps (kierunek na Crkva sv. Petra), obie zakończyły się ślepą uliczką. Znaleźliśmy za to w drodze lokalne kozy, co wynagradziło nasze trudy😊 Na koniec lokalny mieszkaniec powiedział, żeby kierować się na drogę, która rozpoczyna się przy Willi Marija. Być może ta prowadzi do celu, nam jednak nie starczyło już sił i cierpliwości by to sprawdzić. Wróciliśmy do atrakcji dnia, czyli na plażę.
W drodze powrotnej wstąpiliśmy jeszcze na pominięty wcześniej plac zabaw.
Niespokojne morze miejscami chlapało nas wodą z zatoczek, co stanowiło kolejną „atrakcję”:D
6. Budva
Miasto które zostawiliśmy sobie na ostatni dzień, i w sumie cieszyliśmy się że tylko na jeden. Miasto jest wypełnione po brzegi językiem rosyjskim, właściwie trudno było usłyszeć inny, co sprawiało że nie czuliśmy się do końca komfortowo.
Sama starówka jest przepiękna. Przespacerowaliśmy się uliczkami starego miasta i zwiedziliśmy cytadelę. Próbowaliśmy też dotrzeć do pocztówkowej baleriny- znajduje się ona w ogromnie widokowym miejscu, przy malowniczych skałach na tle Starego Miasta. Niestety, obecnie nie można do niej podejść ze względu na remont.
W Budvie również spędziliśmy dłuższy czas na plaży, nie podobało nam się jednak tak jak w Muo czy Świętym Stefanie (o tym za chwilę) – było dość brudno. Plaż jest dużo, są długie, a przy nich znajdują się restauracje.
Będąc tutaj polecam zajrzeć właśnie do cytadeli. Koszt biletu to 4,5€, dzieci wchodzą za darmo. Spojrzymy stąd na miasto i morze z wysokości, obejrzymy bibliotekę i wystawę modeli okrętów – trochę jak w Muzeum Morskim w Kotorze, choć jest ich znacznie mniej.
*W Budvie jest też wyjątkowe miejsce, plac zabaw w którym największą atrakcją była… ogromna dziura w zjeżdżalni, przed którą Żabę trzeba było łapać…*
6. Sveti Stefan
Z Budvy można tu dojechać autobusem za 2,5€, który w drodze zbiera też lokalne dzieci ze szkół. Kierowca zagaduje każdego dzieciaka, który wsiada😊
Miasto- widokówka, jedno z najbardziej malowniczych miejsc Czarnogóry.
Z rozległej plaży z krystalicznym morzem i drobnymi kamykami pod stopami – odchodzi sztucznie usypany półwysep ze skalistą wyspą, a na niej- miasteczkiem. A właściwie kompleksem hotelowym Aman Sveti Stefan. Drzwi są zamknięte, wokół przechadza się ochroniarz – wstęp mają jedynie hotelowi goście. Ceny noclegów dochodzą tu podobno do 6tys€.
Zasłonięte okiennice przywodzą nam na myśl sceny z filmu „Oczy szeroko zamknięte”, ale to tylko nasza wyobraźnia😊.
Tym co przyciąga do tego miejsca są niewątpliwie przepiękne plaże.
My byliśmy poza sezonem, i mieliśmy je dla siebie, w sezonie jest raczej tłoczno.
Idąc plażą na prawo od miasteczka spotkamy skaliste wzniesienie na które warto się wdrapać – i przejść do kolejnej plaży, wśród przepięknej śródziemnomorskiej roślinności z widokiem na niebieskość morza. A ostatnia część długiej plaży pozwoli nam przekroczyć wpływającą tu do morza małą rzeczkę i dostać się do jaskini- tunelu, którą dostaniemy się na skalną półkę tuż nad wodą.
Kapitalne miejsce i bardzo cieszymy się że nasza wycieczka tu odbyła się właśnie w marcu, przed sezonem.
7. Sveti Sava
Na plaży miejscowości Sveti Stefan spędzamy długie godziny, wrzucając kamienie do morza i układając z nich budowle. A także leżąc i oglądając okolicę – a nad nią góruje wzniesienie z malowniczym małym kościółkiem. Sprawdzamy – to kościółek świętego Savy. Marzy nam się zobaczyć go z bliska. Google pokazuje, że to 1 godzina i 22 minuty drogi. Nie mamy wielkich nadziei, bo jest już trochę późno, ale postanawiamy spróbować. (Po drodze w zasięgu wzroku znalazł się jeszcze plac zabaw- a przy plaży jest naprawdę super plac zabaw- więc robi się jeszcze później…) Najpierw trzeba dostać się do głównej drogi – akurat przejeżdża obok nas autobus, który zatrzymuje się i dowozi nas do drogi głównej (za darmo!). Jesteśmy kilkanaście minut do przodu. Teraz zastanawiamy się co robić dalej, bo droga główna okazuje się wąska i ruchliwa – nie nadaje się na spokojny spacer. Stajemy na przystanku aby sprawdzić rozkład autobusów międzymiastowych. Nie zdążamy jednak ich sprawdzić, bo podjeżdża taksówkarz i pyta, czego potrzebujemy. Prosimy o podwiezienie do odbicia od drogi głównej w spokojniejszą uliczkę. Nie udaje nam się wynegocjować konkretnej kwoty, licznik kierowcy pokazał 7euro. Kolejne kilometry pokonane, zostało ok. 35 minut, może jednak się uda? Teraz ruszamy już na piechotę, z wózkiem, pod górę. W drodze pojawiają się widoki na Adriatyk. Jest pięknie, ale też szybko robi się ciemno, trochę więc ścigamy się z czasem. Mijamy malownicze miasteczko na wzgórzu, polanę z pasącymi się krowami i po około pół godziny docieramy do kościoła. Jest przepięknie. Słońce zaczyna zachodzić nad skalną wysepką Sveti Stefan, przy której byliśmy zaledwie godzinę wcześniej. Bardzo, bardzo polecamy to miejsce.
Niestety droga w dół jest nerwowa, bo słońce zachodzi bardzo szybko. Ale widoki w tym momencie są jeszcze bardziej oszałamiające. Droga dochodzi do głównej przy przystanku autobusowym. Okazuje się, że mamy jeszcze prawie godzinę do autobusu do Budvy, spacer w mroku ruchliwą drogą byłby skrajnie nieodpowiedzialnym pomysłem, mamy więc nadzieje że znowu uda nam się złapać taksówkę. Niestety, teraz ich nie ma. Po 10 minutach próbujemy łapać stopa. To udaje się praktycznie od razu, zatrzymuje się pracujący tu ok kilku lat Ukrainiec i podrzuca nas pod sam nocleg – nie przyjmując za transport pieniędzy.
Podróżowanie po Czarnogórze – bez samochodu:
– Najłatwiej jest jednak mieć samochód😉
– Wokół Zatoki Kotorskiej kursują autobusy Blue Line. My korzystaliśmy z nich jadąc z Kotoru do Perastu i z powrotem. Warto zaznaczyć że w Czarnogórze przystanki autobusowe są czasem oznaczone niezbyt wyraziście – czasem jest to po prostu żółty napis „Bus” na drodze. I tak np. przystanek w Kotorze w stronę Perastu znajdziemy przy końcu targu owocowo-warzywnego, przy zielonym skwerze; następny przy centrum handlowym Kamelija. Wstyd byłoby napisać ile czasu szukaliśmy właściwego przystanku (więc pominę tę informację:P), na pewno była to kolejna lekcja czarnogórskiego spokoju i cierpliwości…
Z Perastu do Kotoru z kolei bus odjeżdża z przystanku pod kościołem św. Mikołaja.
– Komunikacja międzymiastowa autobusowa jest niezbyt droga, a połączenia są dość częste. Aby wyjść na płytę dworca musimy mieć bilet – zakupiony w kasie dworca (dopłata 1€) lub przez Internet https://busticket4.me/ (być może tutaj omijamy tę dopłatę, natomiast nie próbowaliśmy – gdzieś wyczytałam że bilet kupiony przez Internet nie gwarantuje nam miejsca, nie chciałam więc ryzykować). Dodatkowo kierowcy doliczają sobie 1€ dopłaty za osobę jeśli wkładamy bagaż do bagażnika (nie wszyscy więc nie jest to chyba oficjalna opłata)
– taksówki – działają prężnie, są wszędzie i prawie wszędzie cię znajdą. Nie ma w nich fotelików samochodowych. Wg informacji z Internetu jest oficjalny cennik kursów międzymiastowych czy dojazdu na lotnisko. Np. trasa dworzec Podgorica- Aerodrom powinna kosztować 12€. Nam jednak nie udało się umówić na konkretną kwotę -kierowca mówił, że wszystko zależy od tego ile pokaże jego licznik, a pokazał 15€. No cóż, nie bardzo umiemy negocjować😉
– autostop – raz zdarzyło nam się skorzystać również z tej opcji kiedy akurat taksówek w pobliżu nie było, a żeby dotrzeć do przystanku musielibyśmy iść po ciemku ruchliwą drogą – poszło bezproblemowo.
– z pociągiem nam się nie udało, o tym było wcześniej. Natomiast widzieliśmy na własne oczy że jeżdżą:) Na pewno są opcją dużo wygodniejszą niż autobus jeśli stacja znajduje się w naszym miejscu docelowym (na wybrzeżu są to Bar/ Sutomore – wtedy warto dokładnie przyjrzeć się rozkładowi). Droga kolejowa z Podgoricy na wybrzeże słynie też z przepięknych widoków na Jezioro Szkoderskie.
Styl jazdy czarnogórskich kierowców jest… spontaniczny i szybki dlatego następnym razem zdecydowanie wolałabym być tu ze swoim samochodem – i fotelikiem Gabi😊
Koszty
8- dniowy wyjazd dla 3 osób wyniósł niecałe 4 tys. złotych, wliczając to koszty:-
– lotów (1075zł za 3 osoby +144zł przewóz wózka)
– noclegów (Kotor i Budva, łącznie 233€)
– ubezpieczenia (my wzięliśmy z warty – 146zł na 8 dni dla naszej trójki – na szczęście nie musieliśmy sprawdzić czy dobrze działa). W Czarnogórze nie działa karta EKUZ więc coś dodatkowego pasuje mieć.
– parkingu przy lotnisku w Krakowie (100zł)
– przejazdy między miastami (busy, taksówki…) – 70€
– zwiedzanie (bilety wstępu, wycieczka w Peraście) -62€
– Internet (10€)
– jedzenie (knajpki od czasu do czasu i samodzielne gotowanie) – 106€
W sklepach w Kotorze i Budvie było nieco drożej niż w Polsce. Jeśli jest taka opcja to można sporo zaoszczędzić wybierając markety poza centrum.
– pamiątki 24€ (w tym magnesy dla rodziny zgubione przez Żabę – jako że musiała ciągle trzymać je w ręce… – pieniądze co prawda stracone, ale za to jaka cenna lekcja wkładania ważnych rzeczy do plecaka, ich pilnowania i godzenia się ze stratą…)
Wczytując się w historię kraju dowiemy się, że Czarnogóra jako kraj istnieje dopiero od 2006 roku!
To teren powstałej po II WŚ Jugosławii. Jugosławia rozpadała się powoli od 1991 roku – wtedy proklamowały niepodległość Słowenia, Chorwacja i Macedonia; rok później – Bośnia i Hercegowina. Również w 1992 roku Federalną Republikę Jugosławii utworzyły właśnie Czarnogóra i Serbia. Ale i tu silne były dążenia separatystyczne, dlatego w 2003 roku FRJ zmieniła się w Serbię i Czarnogórę (jako jedność), a od roku 2006 federacja rozpadła się po referendum niepodległościowym – i od tego czasu mówimy o dwóch odrębnych państwach. Jeszcze nowsza jest historia sąsiedniego Kosowa, które ogłosiło jednostronną niepodległość w 2008 roku.
Historia tych separacji wiąże się z koszmarną wojną domową która toczyła się w latach 1992-1995 między słowiańskimi narodami- Serbów, Bośniaków i Chorwatów; głównie na terytorium Bośni. Doszło w jej trakcie do czystek etnicznych o rzadko spotykanym poziomie okrucieństwa. A działo się to tak niedawno, że aż ciężko w to uwierzyć.
Na koniec zaznaczę, że mieszkańcy Czarnogóry są mega mili. Mam wrażenie, że nieprzeciętnie mili. To nasza obserwacja sprzed kilku lat jak i z tego wyjazdu. I może dlatego, oprócz cudów przyrody, tak nas tutaj ciągnęło z powrotem.