Włóczykij wyrusza na południe

Góry, podróże i Ziemia Tarnowska

Słowenia (i droga do Słowenii) z dzieckiem


Słowenia z dzieckiem. Roadtrip z Polski z pięciolatką na pokładzie. Alpy, jaskinie, Adriatyk.

Słowenia wymyśliła nam się jakoś tak sama- wyskoczyła z Youtuba😉 Filmiki poszły jeden za drugim, i wiedzieliśmy już, że destynacja opisywana przez podróżników jako „nieoczywisty wybór na wakacje” będzie w tym roku naszym wyborem.

Czym nas skusiła? Najbardziej chyba tym, że Alpy i Adriatyk są tutaj tak blisko siebie, i mnogością atrakcji (głównie przyrodniczych) na małej przestrzeni, przez co można dużo zobaczyć niezbyt długo siedząc w samochodzie.

Naszym „ale” był fakt, że obowiązuje tu zakaz spania na dziko, a my akurat skonstruowaliśmy w aucie nową sypialnię do przetestowania. Daliśmy sobie z tym jednak radę, testując bojowo nasz samochód w czasie dojazdu jeszcze w Polsce, w Austrii, oraz dwukrotnie już w Słowenii, gdy chcieliśmy zostać w danym miejscu tylko na jedną noc.

Lubimy roadtripy, ale więcej niż 5 godzin w aucie na dzień nie chcieliśmy spędzać. Więc, jak zwykle, dość sporą część wyjazdu stanowił dojazd (co też w sumie nigdy nam nie przeszkadza:D) Wyjeżdżając wiedzieliśmy tylko mniej więcej o jakie miejsca chcielibyśmy zahaczyć,  i założyliśmy, że plan i trasa wyklarują się same. Nie chcieliśmy się spieszyć. Nie robiliśmy żadnych rezerwacji, czemu sprzyjał wyjazd na przełomie sierpnia i września (podobno w okresie wakacyjnym w Słowenii nie jest to takie proste). Uzależnialiśmy wybór miejsc od lokalnej pogody.

Ostatecznie nasza 14-dniowa trasa wyglądała tak:

Tarnów – Częstochowa – Żory – Wiedeń (Muzeum Historii Naturalnej) –  Lublana – Jaskinia Postojna i zamek Predjama – wybrzeże Adriatyku – Jaskinie Szkocjańskie – Jezioro Bled i okolice (okolice czyli jezioro Bohinj, droga 50 zakrętów) – Dolina Logarska – Mikulov – Żory (bo aż tak nam się spodobały:D) – Tarnów

Udało nam się zwiedzić naprawdę sporo, sporo zostało na kolejny raz. Został do zdobycia spoglądający na nas kilkukrotnie Triglav. Słowenia jest mała. Ale jest tak niesamowicie bogata w piękno, że dwa tygodnie to kilkukrotnie za mało!

Opowiem Wam nieco o miejscach, które udało nam się zobaczyć, zwracając uwagę na aspekt dziecięcy – tym razem biorąc pod uwagę podróżne potrzeby prawie-pięcio-latki😊.

*CHYBA BĘDZIE DŁUGO*

 1. Częstochowa

Wybraliśmy się tutaj, ponieważ termin naszego wyjazdu zbiegł się z terminem wejścia do Częstochowy Pieszej Pielgrzymki Tarnowskiej, do której mamy  sentyment. W kontekście podróżniczym warto zaznaczyć, że przy jasnogórskim klasztorze znajduje się ogromny parking, na którego końcu jest część kempingowa. Możemy tam rozbić namiot lub przespać się w samochodzie za dowolną kwotę (opłata „co łaska” przy wyjeździe). Dotarliśmy tam późnym wieczorem i zasypialiśmy z pięknym widokiem na wieżę klasztorną.

Następnego dnia wdrapaliśmy się na nią. Widoki na okolicę są rewelacyjne. Lubimy to miejsce.

2. Żory

Ostatni postój przed przekroczeniem polskiej granicy wypadł właśnie tutaj. Niesamowicie przypadło nam do gustu to miasteczko. Numerem jeden została restauracja Oberyba, w której za niewielkie pieniądze zjedliśmy obłędny obiad (smakował nam do tego stopnia, że wróciliśmy tu potem w drodze powrotnej).

Kolejną sprawą jest działająca przy rynku karuzela jak sprzed lat – Żorzanka. Klimat jest niesamowity!

Żory, tak jak Wrocław i coraz więcej polskich miast mają swoje maskotki– są to małe rzeźby płomyków, czyli żorki. Musieliśmy sprawdzić w internecie, co przedstawiają (bo bardziej stawialiśmy na cebule lub tulipany), i dzięki temu dowiedzieliśmy się, że nazwa miasta Żory pochodzi od ogromnego pożaru z początku XVIII wieku. Znaleźliśmy kilka żorków w drodze od parkingu do rynku. Nieopodal kościoła znajdziemy tu również kamienne rzeźby przedziwnych zwierzaków, a w miejskim parku plac zabaw i figurki majestatycznych lwów. Miejsce na postój okazało się więc więcej niż trafione, i w taki sposób pożegnaliśmy na jakiś czas Polskę.

3. Wiedeń

Czechy przejechaliśmy migiem. Dotarliśmy pod Wiedeń i jako, że zbliżała się północ, postanowiliśmy przenocować na jednym z parkingów przy autostradzie. W Austrii szukamy tego typu obiektów pod nazwą „Rastplatz”- zwykle są bardzo fajne- znajdziemy na nich darmowe, czyste toalety, ławeczki i stoliki, automaty z przekąskami, a czasem trafi się prysznic za 1euro😊.

Natomiast sam wjazd do Wiednia mocno nas zestresował. Po pierwsze, nie mogliśmy znaleźć jasnych wytycznych co do możliwości wjazdu do miasta- zakręciliśmy się w artykułach o kategoriach naklejek ekologicznych i kogo obowiązują (prawdopodobnie tylko samochody ciężarowe, ale jeśli ktoś ma precyzyjne informacje, to podziecie się w komentarzu).

Po drugie, gdy w końcu postanowiliśmy zaparkować na jednym z parkingów Park&Ride na obrzeżach Wiednia i dojechać metrem do centrum, okazało się, że nasze auto z bagażnikiem dachowym jest o 15cm za wysokie, żeby na ten parking wjechać (limit: 2,2m).

Po trzecie, pomyśleliśmy wtedy, że zostawimy auto obok, na jednym z osiedlowych parkingów na tych przedmieściach. Nie mogliśmy jednak znaleźć automatu z biletami, a sympatyczna miejscowa powiedziała, że to już Wiedeń, więc nawet gdybyśmy znaleźli parkomat, możemy zostawić tu auto tylko na 2 godziny, bez możliwości przedłużenia na odległość. Tak wygląda parkowanie na terenie całego miasta.  I, że kontrole zdarzają się tu bardzo często, jako że jesteśmy przy stacji metra. Poleciła nam zostawić auto na parkingu przy okolicznym kempingu i tak zrobiliśmy (Camping Neue Donau, parking 10euro/dzień).

Udało się, byliśmy w metrze, jechaliśmy do centrum ze stacji….. Ale czuliśmy pewien niesmak. Na pewno restrykcyjne przepisy mają swoje plusy – w centrum nie ma korków i w ogóle nie ma zbyt wielu samochodów. Komunikacja publiczna działa rewelacyjnie. Cała ta sytuacja przysporzyła nam jednak sporo stresu i byliśmy o włos od rezygnacji z tego, po co tu przyjechaliśmy.

I teraz właśnie o tym, czyli o  Muzeum Historii Naturalnej!

Olbrzymie, pełne ciekawostek, nie do przejścia. Przyjechaliśmy tu dla dinozaurów- szkieletu diplodoka wypełniającego całą salę i „żywej” repliki allozaura (wygląda naprawdę jak prawdziwy!!). I jeszcze dla kolorowych kamieni, czyli ostatniej fascynacji naszej córy. Jest tu również kolekcja zwierząt chyba wszystkich gatunków (zwierzaki są, jak to zwykle w takich miejscach, wypchane, co u mnie powoduje pewne ukłucie, ale chyba i tak  preferuję takie rozwiązanie ponad zoo). Zbiory są przeogromne i wręcz użyłabym słowa- przytłaczające. Obejrzeliśmy dość pobieżnie gabloty minerałów, muszli, motyli… Wpadliśmy na chwilę do 30.000-letniej Wenus z Willendorfu i mini kącika zabaw z drewnianymi owadami i wielkim pluszowym kretem. Spędziliśmy w muzeum około trzech godzin. Warto mieć ze sobą coś do jedzenia lub skorzystać z oferty kawiarni, aby dodać sobie sił do zwiedzania. My w przerwie odwiedziliśmy również sklepik z pamiątkami, gdzie przyłączył się do nas pluszowy pancernik😉 Córa była jednocześnie szczęśliwa, niesamowicie przebodźcowana i zmęczona, jednak żadnej z wystaw nie chciała opuścić.

Aby dać odpocząć głowom, po intensywnym czasie w muzeum ruszyliśmy jeszcze na spacer wiedeńskimi uliczkami pod kościół świętego Karola. Tuż przy nim znajduje się przyjemny plac zabaw.

4. Lublana (zamiast zalanowanej Doliny Logarskiej)

Na pierwsze zetknięcie ze Słowenią planowaliśmy Dolinę Logarską w Alpach Kamnickich- była po drodze. Jednak deszczowa pogoda sprawiła, że pojechaliśmy dalej, prosto do stolicy – mieliśmy nadzieję na powrót do tego widokowego miejsca w lepszej aurze. Droga wiodąca do Lublany przez okolicę Doliny Logarskiej biegnie nad malowniczą rzeką Kokrą, wśród pastwisk i pojedynczych domostw. Klimat Austrii zostawiamy daleko za sobą.

Lublana jest niewielka. Dla małego podróżnika ważnym punktem będzie Smoczy Most nad rzeką Ljublianicą (strzeżony przez 4 smoki) oraz Potrójny Most po którym można nieco pobiegać.  Na lokalnym targu można kupić plastikowy pojemniczek wypełniony mieszanką sezonowych owoców- pyszka!

Na wzgórzu górującym nad miastem znajduje się zamek. Wspięliśmy się do niego plątaniną uroczych, parkowych uliczek. Można wjechać też kolejką, my obserwujemy ją w drodze. Upał dokuczał nam na tyle, że nawet nie przyszło nam do głowy zwiedzanie wnętrza zamku.  Odpoczywaliśmy w cieniu parkowych drzew, obserwując jak słoweńcy grają w karty (nigdzie nie widziałam tak wiele rodzin grających w karty, jak w Słowenii!). Ale gdyby komuś siły bardziej sprzyjały, to wewnątrz znajduje się muzeum lalek, można również wdrapać się na wieżę widokową.

Wieczorem wyszliśmy na jeszcze jeden spacer. Lublana o zmroku jest przepięknie podświetlona. W centrum posłuchamy też wielu ulicznych muzyków.

Ciekawym polskim akcentem w Lublanie jest postać Emila Korytki – który za sprzyjanie powstaniu listopadowemu został zesłany właśnie do Lublany (wtedy- do Cesarstwa Austriackiego).  Mobilizował Słoweńców do zadbania o własną kulturę narodową – dokumentował ich dziedzictwo, pieśni, zwyczaje… Czyli uczył tego, co dla Polaków w czasie zaborów było tak bardzo ważne.

 

5. Jaskinia Postojna i zamek Predjama
 *oraz fajny nocleg dla vanów i kamperów (Lipa Plac)*

Docieramy do jednego z najbardziej pocztówkowych miejsc, będącego również kompleksem najbardziej kosztownych atrakcji na naszej słoweńskiej drodze. Pomimo kosztów, nie polecam ich omijać!

Jaskinia Postojna

O zjawiskach krasowych (czyli rozpuszczaniu skał przez wodę i w efekcie tworzeniu m.in. jaskiń z bajkowymi formami skalnymi) każdy z nas uczył się już w szkole podstawowej. Ale na pewno nie każdy wie, że płaskowyż Kras w Słowenii nosił swoją nazwę dużo wcześniej, i to od niego te zjawiska wzięły nazwę. Bo to tutaj je badano- wszak było co badać.

Jaskinia Postojna ma około 20 kilometrów, z czego 5,5 kilometra możemy zwiedzać trasą turystyczną (a z tego z kolei większość trasy pokonamy jaskiniowym pociągiem, więc zwiedzanie zajmie nam zaledwie 1,5 godziny). Robi wrażenie, którego w żaden sposób nie da się uchwycić na przeciętnym zdjęciu.

Nasza 5-latka była zachwycona podziemną przejażdżką. W czasie odcinka pieszego przewodnik często przystaje aby opowiedzieć o tym co nas otacza, tempo nie jest bardzo szybkie, więc myślę że maluchy spokojnie dadzą radę i będzie to dla nich niezwykłe przeżycie.

Dla zwierzolubów: na końcu drogi znajduje się spore akwarium z odmieńcami jaskiniowymi. Można je spotkać zarówno w samej jaskini jak i w wiwarium opisanym w kolejnym punkcie.

Wiwarium

Tu możemy poznać bliżej maskotkę tego miejsca, czyli odmieńca jaskiniowego. Nazywany jest również proteusem lub ludzką rybą, albo ludzkim smokiem. Jest płazem występującym jedynie w wodach podziemnych tej okolicy.  Ma prawie niewidoczne, zredukowane oczy, za to wyostrzony węch i słuch. Naturalnie żyje w grupach. Rozmnaża się zachowując cechy larwalne, czyli w pewnym sensie nadal będąc dzieckiem. Ma bardzo wolny metabolizm. Żyje średnio ok. 70 lat. Bez pożywienia może żyć lat nawet 10, z czego 3 pierwsze bez oznak nieprawidłowości (tak, badacze sprawdzili to doświadczalnie,  co moim zdaniem nie świadczy dobrze o naszym gatunku).

W wiwarium znajdziemy akwaria z wieloma jaskiniowymi gatunkami zwierząt, które w większości są praktycznie niewidzialne. Przy wejściu dostajemy audioprzewodnik i możemy dowiedzieć się więcej o mieszkańcach jednego z najmniej sprzyjających życiu jaskiniowego ekosystemu.

Zamek Predjama
Zamek wybudowany (a może wbudowany w skałę) w XII wieku. Jego sale przechodzą płynnie w korytarze jaskiń. Przez wiele lat chroniła się tam miejscowa ludność w przypadku najazdu wroga. W XV wieku był również siedzibą słoweńskiego Robin Hooda, czyli Erazma Luggera.

*zwiedzić można również hotel oraz wystawę edukacyjną- my już po opisanych trzech punktach byliśmy zmęczeni*

W sklepiku z pamiątkami kupujemy  książeczkę z legendą o tym, jak smok został odmieńcem jaskiniowym – historia okazała się dla naszej 5-latki nieco za mocna i czytając ją nie wiemy jeszcze, że za parę dni będziemy mieć problem z wejściem do kolejnej jaskini, którą chcemy zwiedzić:P

Między okolicą jaskini, wiwarium i hotelu a zamkiem (ok. 10km dalej) możemy poruszać się darmowymi Shuttle Busami. Rozkład jest dostępny na przystanku. Nie jeżdżą zbyt często, średnio raz na godzinę, ale przeplatają się z nimi też prywatni przewoźnicy, więc spokojnie da się to zrobić.

Bilety najlepiej nabyć na stronie https://www.postojnska-jama.eu/en/tickets/ – jest taniej niż w kasie, zwłaszcza jeśli kupujemy pakiet do większej ilości atrakcji. Płatny jest również parking. Dzieci do 5rż płacą symboliczne 1euro za każdą atrakcję – to ogromny argument za podróżami z najmłodszymi, bo dorosłych ta atrakcja kosztuje znacznie więcej.

Dodatkowym aspektem wartym wspomnienia jest świetna miejscówka na nocleg, jeśli mamy możliwość spania w samochodzie – Lipa Plac. Jest to mała knajpka z dużym parkingiem, który udało nam się wypatrzyć jadąc autobusem z jaskini do zamku. Nocleg kosztuje 18euro. Mamy dostęp do czystej toalety i prysznica, placu zabaw oraz dmuchanego zamku-  po intensywnym dniu nie było nam potrzeba niczego więcej.

Lipa Plac - nocleg dla kamperów nieopodal Jaskini Postojnej

6. Nad Adriatykiem: Camp Lucija, Piran i Strunjan

Obieramy kierunek na morze! W końcu są wakacje, nie może morza zabraknąć! Szukamy kempingu. Nie zrobiliśmy wcześniej żadnych rezerwacji, orientowaliśmy się tylko gdzie można znaleźć ładną plażę. Z tym, że ładna plaża w Słowenii nie jest tak prostą sprawą. Nadmorska okolica jest piękna – znajdziemy tu typowe rośliny śródziemnomorskiego klimatu – palmy daktylowe, sosny piniowe, grubolistne oleandry… Jednak samo połączenie lądu z morzem niestety przejęła wszechobecna betonoza. W większości miejsc zejście do wody to po prostu drabinka wiodąca z płaskiego, szarego pasa betonu na którym ludzie rozkładają ręczniki. Zwykle nieco dalej mamy trawnik. Piasek uświadczyć tu jest bardzo ciężko, kamyczki nieco częściej, ale też bez szału.

Przez chwilę nachodzą nas nawet myśli, czy nie skoczyć jednak na północ Chorwacji… Ale zostajemy, i okazuje się że udaje nam się znaleźć kilka naprawdę ciekawych miejsc.

Planowaliśmy inny kemping, ale ze względu na brak miejsc trafiliśmy na Camp Lucija, w wiosce Lucija nieopodal hotelowego kurortu Portorož. Kemping jest duży i gęsto zadrzewiony (mieliśmy cień na parceli przez cały dzień!). Dziecięcym tempem można przejść przez niego w 15-20 minut mijając po drodze knajpkę z tanimi, dobrymi lodami (ważna informacja: w Słowenii prawie wszędzie nakładają po dwie gałki w ramach jednej porcji:D), drogi sklep  i docierając w końcu do morza (z betonowym zejściem). Opuszczając teren kempingu i idąc dalej dość widokowych chodnikiem docieramy do miejsca z naturalnym, skalistym zejściem do morza, a potem wreszcie do plaży z kamieniami. Na samym końcu znajdziemy najfajniejszą plażę – z drobnymi kamyczkami i łagodnym zejściem do wody –  plażę dla psów:P. Znajduje się tu spory parking (płatny) który wydaje nam się dość fajnym miejscem do spędzenia nocy w samochodzie.

Na kamieniach leży mnóstwo fikuśnych muszelek, zupełnie innych niż w naszym rodzimym Bałtyku. Córa zbiera jak szalona, aż w końcu w jednej z nich spotyka prawdziwego kraba pustelnika. Krab, mimo że zasiał lekki postrach, zostaje obiektem obserwacji na pół dnia (dla dzieci i dorosłych). I motywacją do pozostawienia większej ilości muszelek na plaży (w internecie można znaleźć filmiki o tym, jak pustelniki walczą o muszle). Kamieniste plaże ze skalnymi basenikami  mają swoje uroki – i właśnie obserwację podwodnych mieszkańców można do nich zaliczyć. Są tu też zwyczajne szare kraby, a raz udaje nam się nawet zobaczyć obserwującą je ośmiornicę (a może to był inny stwór?)…

Cienia jest na tej plaży niewiele, ale w słonej wodzie można pławić się bez końca – chyba że mamy obdarte kolana, wtedy robi się bardziej problematycznie;)

W wiosce Lucija znajdziemy piekarnie (w jednej udało nam się kupić blejską kremšnitę dużo smaczniejszą niż później nad jeziorem Bled!), targ owocowo-warzywny, plac zabaw (niestety w pełnym słońcu, ale na rano i wieczór w sam raz) i maleńki kościółek.

A na kempingu znajdziemy jeszcze jeden smaczek dla małego zwierzoluba- wszędzie są jaszczurki! Odprowadzają nas do toalety, biegają między drzewami…

Piran

Z Luciji do Piranu jeżdżą niedrogie autobusy, więc któregoś popołudnia decydujemy się na wycieczkę. Na miejscu gratulujemy sobie niezabrania samochodu, bo miejsc parkingowych jest jak na lekarstwo.

Miasteczko było od XIII wieku pod rządami Republiki Weneckiej, i jak większość należących do niej nadmorskich miast  z a c h w y c a.

Zwiedzanie zaczynamy przy porcie, zmierzając wąskimi uliczkami na plac główny  czyli Tartinijev trg. Punktem, którego absolutnie nie można ominąć jest katedra św. Jerzego. Kościół jest umiejscowiony na wzgórzu, nad brzegiem morza. Widoki które się z niego roztaczają są absolutnie nieziemskie – u stóp klifu na którym stoimy przy kościelnych murach zobaczymy pas plaży, nad dachami Piranu okazałe ruiny murów miejskich, a przed sobą wody Zatoki Triesteńskiej, wybrzeże Włoch i Chorwacji. Gdy oglądaliśmy widoki, przy wejściu do kościoła grała utalentowana harfistka, sprawiając, że klimat tam obecny ciężko opisać słowami. A jeśli chcemy spojrzeć na świat z jeszcze szerszej perspektywy, możemy wdrapać się na przykościelną dzwonnicę.

Kolejnym punktem, którego właściwie nie planowaliśmy, ale przyszedł do nas wraz z widokiem spod Katedry, były mury obronne Piranu.  Tutaj znów trzeba nastawić się na mnóstwo schodów, ale i kapitalne widoki.

W podróży niezbyt często jadaliśmy w restauracjach, ale akurat w Piranie mamy do polecenia miejsce z naprawdę pyszną pizzą – Pizzeria Pino.

Plaża Strunjan

W okolicy Luciji trafiliśmy – również podjeżdżając autobusem – na jeszcze jedną dość fajną plażę – w wiosce Strunjan. Aby tam dotrzeć przechodzimy przez fragment rezerwatu Strunjan, gdzie do dziś pozyskiwana jest sól. Mijając hotelowe plaże z leżakami i betonowymi zejściami docieramy do części kamienistej, leżącej pod malowniczym klifem, z widokiem na Piran. W naszej klasyfikacji słoweńskich plaż wysuwa się na prowadzenie, by następnego dnia ustąpić pierwszego miejsca  plaży Bele Skale nieopodal kompleksu Belvedere.

7. Nad Adriatykiem: Camp Belvedere, Izola I klify

Pierwotnie mieliśmy zaplanowane trzy noclegi nad morzem, ciężko nam jednak było się z nim rozstać. Zmieniliśmy więc jeszcze nieznacznie lokalizację przenosząc się na kemping hotelu Belvedere leżącego w pobliżu Izoli. Aby oszczędzić czas nie rozkładaliśmy tu namiotu, a jedynie samochodową sypialnię. Wybraliśmy miescówkę w części kempingu będącej gajem oliwnym – klimat był rewelacyjny, oliwkowe drzewa nie dają jednak dużej ilości cienia, w tej części kempingu nie ma też przyłączy do prądu. Na jedną noc nie stanowiło to problemu, ale na dłuższy pobyt mogłoby być uciążliwe. Nie zwiedzaliśmy reszty kempingu, więc nie wiem jak z komfortem w innych jego częściach, na pewno jednak minusem była zamykane na brelok zbliżeniowy toalety (dostajemy tylko jeden taki pikacz i trzeba o nim ciągle pamiętać).

Jednak, skupiając się na tym co ważne, w obrębie kempingu znajduje się leśna ścieżka, która po ok. 15 minutach zaprowadzi nas na przepiękną plażę  Bele Skale otoczoną klifami, z kormoranami wypoczywającymi na skałach i ławicami ryb w zasięgu wzroku. Trzeba pokonać mnóstwo schodów żeby tu zejść, ale jest przepięknie.

Wieczorem wybraliśmy się na spacer do centrum Izoli – można tam dojść z kempingu z pomocą google maps dość malowniczą trasą (najpierw przez las, potem wąską asfaltową ścieżką, do plaży hotelowej a potem kolejnymi miejskimi plażami), a potem wrócić autobusem.
Widok na centrum z trasy jest piękny, Izola ma też piękny port. Jednak w porównaniu do zwiedzanego dwa dni wcześniej Piranu Izola nie zrobiła na nas spektakularnego wrażenia.

8. Jaskinie Szkocjańskie

Zgodnie z planem (a właściwie dzień później) nastał czas zmiany lokalizacji na góry, a konkretnie Alpy Julijskie. Rezerwujemy popularny wśród internetowych blogerów kemping Sobec niedaleko miejscowości Bled – udaje nam się to, bo jest już wrzesień, tydzień wcześniej wszystkie miejsca były zajęte. Ale chcemy dotrzeć tam dopiero wieczorem, zwiedzając po drodze kolejny charakterystyczny punkt Słowenii. Jaskinie Szkocjańskie.

Tam zdecydowanie trzeba być, szczególnie, że jest to jedyne miejsce, którego nie będziemy mogli „dooglądać” na zdjęciach i filmikach- bowiem w tych miejscach jaskini, gdzie szczęka (właściwie to żuchwa;P) najbardziej opada z wrażenia, obowiązuje zakaz wykonywania zdjęć.

Bilety można nabyć na stronie https://www.park-skocjanske-jame.si/ i warto zrobić to z niewielkim wyprzedzeniem, bo ilość biletów jest ograniczona.  Na dzień dzisiejszy dorosły wchodzi za 16euro, dziecko do 6 lat za darmo. Nie zapłacimy tu również za parking, co czyni atrakcję znacznie lżejszą dla portfela w porównaniu do Jaskini Postojnej.

Z miejsca zbiórki wyruszamy grupą z przewodnikiem do wejścia do jaskini – przejście trwa kilka minut. Przed samym wejściem dowiadujemy się kilku informacji o jaskini, można też po raz ostatni skorzystać z toalety.

Przejście przez jaskinie z przewodnikiem trwało około 1:20h. Oglądaliśmy ogromne sale pełne stalaktytów i stalagmitów, słuchaliśmy jak powstają, przez jaki czas, jakie znaczenie mają w ich tworzeniu powodzie i kiedy była ostatnia. Dowiadywaliśmy się jak i kiedy jaskinie odkrywano i było to fascynujące. Spoilerować nie będę😊 Istota efektu „wow” który będzie bez wątpienia towarzyszył każdemu, kto tutaj dotrze, jest przejście z Sali Cichej nad kanion rzeki Reki. W czasie naszego zwiedzania obecne były również odgłosy kucia skał przez pracowników tworzących nową ścieżkę turystyczną– tuż nad rzeką. Widoki + te odgłosy + dyskretne oświetlenie = Moria z Drużyny Pierścienia i ciary na plecach. Jest jeszcze ON- most biegnący 50m nad rzeką. Robi wrażenie (ale z doświadczenia stwierdzamy, że osoby z lękiem wysokości również dają radę).

Po wyjściu z czeluści góry czeka nas wybór trasy powrotnej (już bez przewodnika) – są to 3 opcje różniące się długością – pierwsza dla spieszących się, pośrednia i najdłuższa którą wybraliśmy i polecamy. Jej przejście zajęło nam około godziny i zaoferowało kolejne rewelacyjne widoki na Rekę. Tutaj można już robić zdjęcia.

Podróżnicy stają czasem przed wyborem tylko jednej z jaskiń – Postojna, czy Szkocjańskie? W takiej sytuacji rekomendowałabym Szkocjańskie Jamy. A jeśli zwiedzamy obie, to w kolejności najpierw Postojna, potem Szkocjańskie- bo te drugie robią chyba większy efekt „wow”. Z kolei wycieczce z dzieckiem na pewno doda kolorytu przejazd żółtą kolejką w jaskini Postojnej. Ale jeśli tylko jest to możliwe, zwiedźcie obie. Są obłędne i różnią się od siebie.

*zdjęcia poniżej z trasy powrotnej nr 3*

9. Kemping Šobec

Mnóstwo czytaliśmy w internecie o tym kempingu i bardzo chcieliśmy spędzić na nim kilka nocy. Kemping jest duży, podzielony na strefy (wyższa opłata za parcelę bliżej sanitariatów, nad rzeka czy jeziorem – tak, obie te rzeczy są na terenie kempingu!), posiada duży plac zabaw… I dużo innych rzeczy, których nie zdążyliśmy odkryć, bo rano zbieraliśmy się na wycieczki i celebrowaliśmy śniadanka, a z terenu wracaliśmy zwykle już po zachodzie słońca. Dopiero w recepcji przy wyjeździe córa otrzymała kolorowankę z atrakcjami kempingu i uzmysłowiliśmy sobie, że sporo rzeczy nas ominęło. Do recepcji warto zajrzeć również ze względu na akwarium żółwia Tomiego. Jeśli chodzi o lokalizację- z perspektywy czasu celowalibyśmy chyba raczej w kemping w okolicy Jeziora Bohinj.

10. Wąwóz Vintgar

To pierwsze miejsce w okolicy, które decydujemy się odwiedzić. Gdzieniegdzie czytamy, że przereklamowane, że są piękniejsze. No,  pewnie są, a na pewno mniej zatłoczone. Niemniej podoba nam się tu niesamowicie. Tatromaniacy odnajdą tutaj Dolinę Białego w rozmiarze XXL.

Bilet kupujemy w kasie – kosztuje 10euro dla osoby dorosłej, 5euro dla dziecka 3-15 lat (młodsze wchodzą za darmo). Parking nieopodal restauracji w miejscowości Podhom, nad brzegiem rzeki Radovny, kosztuje 10euro.

Ze względu na limity wejść, przez bramkę możemy przejść dopiero gdy wybije godzina widniejąca na bilecie- okazuje się, że mamy ponad godzinę czasu. Nie martwi nas to ani trochę, bo przy restauracji gdzie zaparkowaliśmy znajduje się zagroda z kozami, od których wręcz nie mogliśmy oderwać naszej Najmłodszej. Za 1euro w automacie można kupić dla nich kulkę z karmą i wchodzić w bardzo bezpośredni kontakt. Zwierzaki są naprawdę sympatyczne i pocieszne.

Wreszcie przechodzimy przez bramkę, zakładamy kolorowe kaski i możemy rozpocząć liczenie kolorów wody i ryb w niej obecnych😉 Drewniane mostki i podesty zachęcają małe nóżki do samodzielnej wędrówki. Po nieco ponad godzinie docieramy do końca trasy, czyli do malowniczego wodospadu. Drogowskazy prowadzą leśną drogą w dół, ale my zamiast tego wybieramy opcję z przewodnika Aleksandry Zagórskiej- Chabros, i kierujemy się w górę, ścieżką oznaczoną jako najkrótsza droga do miejscowości Bled. Opis trasy z przewodnika:
„(…) Jest jednak alternatywna droga, którą można wrócić na parking. Przy moście powyżej wodospadu Sum odbija szlak kierujący się bezpośrednio do Bledu. Należy podążać nim aż do kościółka św. Katarzyny (Cerkev sv. Katarina). Stąd ma dwa warianty – jeden biegnie do Bledu, drugi zaś do parkingu przy wejściu do wąwozu. Wiedzie przez łąki i pastwiska, co chwilę przecinając kolejne niskie ogrodzenia z furtkami przygotowanymi dla turystów. Z trawersującej ścieżki rozciąga się fenomenalny widok na zamek w Bledzie, samo miasteczko, a także dolinę Sawy i masyw Karawanke. Ponieważ większość przybyszów nie ma pojęcia o istnieniu tej trasy, jest tu zwykle pusto. Ma ona ok. 6,5 km długości i na jej pokonanie należy przeznaczyć 2 godziny.”

Wszystko się zgadza, do opisu dodałabym jeszcze, że trasa jest bardzo dobrze oznaczona, a pod cerkwią znajduje się knajpka z fajnym placem zabaw.

My zaliczyliśmy tutaj dodatkową przygodę, bo idąc przez te łąki i pastwiska znaleźliśmy się w burzy z piorunami… I powiem wam, że jest prawdziwym wyczynem jednocześnie żegnać się z życiem i uspokajająco śmiać się do córy. Na szczęście wszystko skończyło się dobrze, ale takich widoków z trasy nie życzymy nikomu😊

11. Jezioro Bled

Tego dnia mieliśmy w planie jeszcze Jezioro Bled. Okazało się, że do centrum miasteczka można podjechać shuttle busami spod wejścia do wąwozu Vintgar, że autobusy te są ujęte w cenie biletu. Niewiele myśląc i ciesząc się na brak konieczności poszukiwania parkingu wsiedliśmy i pojechali. Autobusy zatrzymują się kawałek za centrum, więc czekał nas dość długi spacer. Nad jezioro dotarliśmy przy ośrodku szkoleniowym słoweńskich kajakarzy i stamtąd,  malowniczym deptakiem, ruszyliśmy w stronę punktu widokowego na który zamarzyło nam się wejść. Żaba wiedziała, że trasa jest dość wymagająca, szła więc dosyć żwawo.

Na szczyt Ojstrica o wysokości 611 m.n.p.m. wchodzimy około 30 minut. Ścieżka jest kamienista, a pod samym szczytem znajdują się żelazne poręcze nieco podobne do naszych tatrzańskich łańcuchów – tak, to ten element, jak i w ogóle ostrzejsza końcówka była największym motywatorem naszej córy😊 A widoki… Jedyne!!

12. Droga 50 zakrętów

Po całym dniu na nogach jesteśmy na tyle zmęczeni, że decydujemy się na roadtrip po okolicy. A tak się składa, że w okolicy mamy akurat drogę 50 zakrętów😉 Nasza droga z kempingu Šobec wiedzie kolejno przez kilka świetnych miejsc, w których się zatrzymujemy:

Jezioro Jasna – Ruska Kaplica – widokowy parking pełen owiec pod przełęczą Vršič – przełęcz Vršič – Info Centre Dom Trenta
I z powrotem – zahaczając jeszcze o Planicę.

 – Jezioro Jasna

Jak bardzo nam się tu podobało! Urokliwe, płytkie jezioro. Posąg idealnego do zrobienia zdjęcia koziorożca, widoki na góry. Malownicze drewniane podesty. Nieopodal wyschnięte koryto górskiej rzeki.

– Ruska Kaplica

Urokliwy kościółek w klimacie podobnym do naszej polskiej Jaszczurówki.
Ruska – bo zbudowana przez rosyjskich jeńców wojennych w czasie I Wojny Światowej.

Ruska kaplica

 

–  Ajdovska Deklica (widokowy parking)

Ominęlibyśmy to miejsce, gdyby nie zwabiły nas do niego owce. Przy drodze, na drodze, na parkingu, między autami. Musieliśmy się przywitać. Spacerując od parkingu w stronę gór można podobno ujrzeć w skale twarz kobiety- nie sprawdziliśmy ponieważ zauważyliśmy tablicę informującą o tym dopiero wyjeżdżając w dalszą drogę.

 – Przełęcz Vrsic

Czyli punkt kulminacyjny,  rozpoczęcie szlaków prowadzących wyżej, widoki, sklepik z pamiątkami i znowu owce.

– Trenta

A konkretnie Biuro Informacji Turystycznej, a nieopodal restauracja z widokiem na Triglav (tak, tak, kiedyś tam wejdziemy!) i plac zabaw na zielonej łące. Pizza smakowała tu wyjątkowo dobrze. Pięknie było, a teraz wyruszamy z powrotem w kierunku naszej bazy.

–  Planica 

to właśnie to miejsce, które fani skoków narciarskich mają szansę zobaczyć w telewizji każdego roku. Mamucia skocznia widziana na żywo robi wrażenie.

 

Droga 50 zakrętów łączy Kranjską Górę z Trentą i można na niej zrobić znacznie więcej ciekawych przystanków. Każdy zakręt ma swój numer, więc z 50-tką to szczera prawda!

 

13. Jezioro Bohinj i wjazd na Vogel

Jezioro jest uznawane przez wielu za piękniejsze niż Bled. I pewnie w sezonie wygrywa brakiem tłumów. Jest położone bardzo malowniczo wśród zalesionych wzgórz, przywodząc na myśl naszą bieszczadzką Solinę. Nad jego brzegiem znajduje się kemping, dość ciasny. Lokalizację jednak ma naprawdę zacną, nad samym brzegiem. Najpiękniejsze są miejsca w lesie, gdzie nie dojedziemy samochodem ale możemy rozbić namiot.

Wjazd na szczyt z widokiem na jezioro stanowił ważny zaplanowany punkt naszej podróży, a jednak mimo to prawie nas  ominął. Było deszczowo i nieco burzowo, długo wahaliśmy czy kupić bilet, ale w końcu zdecydowaliśmy że tak. Ceny biletów sprawdzicie tutaj https://vogel.si/en/price-list-summer/. Nie ma problemu z kupieniem biletu na miejscu.

Wjeżdżając w górę widzimy głównie jezioro, bo resztę zasnuwają gęste chmury. Jednak w czasie gdy jemy frytki i pijemy kawę na szczycie, pogoda nieco się klaruje. I znowu na wyciągnięcie ręki jest on- Triglav.

Na szczycie można pospacerować, nam jednak dzisiaj aura nie sprzyja. Są tutaj drewniane rzeźby zwierzaków i serduszko umożliwiające zrobienie pocztówkowego zdjęcia z najwyższymi szczytami Alp Julijskich w tle.

 

14. Dolina Logarska i wodospad Rinka

Na zakończenie przygody ze Słowenią odwiedzamy ostatnie pocztówkowe miejsce. Zrezygnowaliśmy wjeżdżając do tego kraju licząc na lepszą pogodę przy wyjeżdzie, ale wychodzi na to że jest taka sama.

Wjazd do Doliny kosztuje samochodem 7euro, natomiast turyści piesi i rowerowi mają wstęp za darmo. W przypadku wybrania dwóch ostatnich opcji, samochód można zostawić na parkingu przed wjazdem do doliny  (element dziecięcy: przy tym parkingu znajduje się mała, sympatyczna figurka smoka). Aczkolwiek wydaje się to być dość żmudna, asfaltowa droga. Trochę jak nasza Dolina Chochołowska.

Niezależnie od środka transportu, w drodze przez dolinę napotkamy rogate i kudłate krowy, miejsca z widokami (dziś większość gór skrywa się pod chmurami).  Na końcu znajdziemy parking, małą chatkę i początek wielu szlaków turystycznych. My wybieramy wersję mini i wdrapujemy się do kawiarni Orlovo Gnezdo z pięknym widokiem na wodospad Rinka.  Droga jest około 15-minutowa,  dość łagodna, choć nasza Żaba znalazła miejscówkę przy szlaku, żeby się powspinać;) Wodospad robi wrażenie znacznie większe niż na zdjęciach, a słychać go już z pewnej odległości co dodaje nieco magii jego poszukiwaniom.

My zapomnieliśmy że w punkcie widokowym działa knajpka i zostawiliśmy portfele w samochodzie- nie róbcie tego błędu, zabierzcie gotówkę;) Kawa musi tu smakować obłędnie.

15. Znowu Czechy – Mikulov

Wreszcie ostatni odkryty w czasie tej podróży punkt na mapie- czeskie miasteczko leżące na samej granicy z Austrią, z charakterystycznym zamkiem widocznym z autostrady i kuszącym nas już wcześniej, gdy jechaliśmy na południe. Idealny na rozprostowanie nóg.

My trafiliśmy tu w wyjątkowym terminie, bo trwał akurat festiwal wina. Wiązało się to z tym, że o parking było bardzo ciężko (ale w końcu udało się znaleźć, i od razu polecam kierować się na ulicę „Na Hradbach”). Co więcej, pod zamek, który chcieliśmy zobaczyć, można było wejść jedynie z naprawdę drogim biletem. Gdy mieliśmy już rezygnować, podszedł do nas mężczyzna i wręczył nam 2 bilety, które mu zbywały. Niesamowite to było. Udało nam się więc obejrzeć zamek, zabytkowe centrum miasteczka, na festiwalowym straganie kupić filiżanki i pamiątkową butelkę wina. Córę zachwycały za to ludowe występy śpiewu i tańca na festiwalowej scenie- wręcz nie mogła się oderwać! Klimat był nieco specyficzny- na scenie tańczące dzieci, a wokół lekko zbyt weseli uczestnicy festiwalu– a godzina była wczesnopopołudniowa.

Nad miasteczkiem wznosi się bardzo interesujący pagórek, tzw. Svety Kopeczek. Oczywiście wdrapujemy się na niego, w drodze zahaczając o lody, które na szczęście można kupić również w euro. W upale droga jest nieco mozolna, ale widoki na zamek, miasteczko i winnice robią wrażenie.

I do domu!

 

* Koszty 14 dniowej przygody:

– paliwo i autostrady (w Czechach, Austrii i Słowenii obowiązują winiety) – 1600zł

– noclegi: 1x apartament, 7x namiot na kempingu, 3x spanie w samochodzie bezpłatnie- parking przy autostradzie, 3x spanie w samochodzie-  w miejscu płatnym (Częstochowa, Lipa Plac, kemping Belvedere) – 2450zł
*na większości kempingów dzieci do 6rż nocują za darmo*

– ubezpieczenie – Warta, 318zł

– atrakcje, bilety wstępu – 1500zł
*w większości miejsc dzieci do 6rż wchodzą za darmo lub symboliczną kwotę*

– pamiątki  – 400zł
*a tutaj jest koszt, który dziecko do 6rż z pewnością nadrobi:D*

– restauracje i lody – 650zł

Łącznie ok. 7000zł/ 14dni w podróży

Zakupów spożywczych nie wliczam, bo robilibyśmy je również w domu. Ceny w supermarketach w Słowenii są nieznacznie wyższe niż w Polsce

Pomysły na Słowenie-  czerpaliśmy je w dużej mierze z przewodnika wyd. Itaka, autorstwa Aleksandry Zagórskiej- Chabros (z bloga Bałkany Rudej). Jest w nim sporo ciekawostek, chociażby wspomniany już alternatywny powrót z wąwozu Vintgar, na który sami nigdy byśmy nie wpadli. Jedynie ceny, które są w nim podane są nieaktualne, mimo że książka została wydana zaledwie rok temu – warto je więc sprawdzać na oficjalnych stronach.

 

Tagi: , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , ,

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *