Ρodobno kiedyś góra Liwocz była tryskającym lawą wulkanem. Teraz też znajdziemy tu pachnące siarką wyziewy– jeśli tylko wiemy, gdzie szukać…
Przenieśmy się na chwilę do znajdującej się na granicy Małopolski i Podkarpacia krainy legend. Nic dziwnego, że tyle ich powstało- Liwocz jest nie tylko najwyższym punktem, ale też jednym z ciekawszych miejsc w okolicy.
Według jednej z nich było tu kiedyś miasto pełne niesamowicie bogatych mieszkańców. Trwonili oni ogromne ilości ilości pieniędzy- na wszystko oprócz wsparcia dla kościoła. Kiedy ksiądz po raz kolejny nawoływał ich do nawrócenia, ci wygnali go z miasta. Spotkała ich za to sroga kara- wraz z całym grodem zapadli się pod ziemię.
Inna historia utrzymuje, że na górze znajdowało się wyjście tunelu, którym uciekała przed Tatarami królowa Jadwiga.
Jeszcze inna opowiada o śpiących we wnętrzu góry rycerzach, którzy zbudzą się, kiedy ojczyzna będzie potrzebować ich wsparcia (dobrze, że ukrywają się w tylu miejscach Polski!).
Jeśli natomiast chodzi o bardziej prawdopodobne kwestie historyczne- istnieje duża szansa, że szczyt był miejscem kultu słowiańskich bóstw dla zamieszkujących te tereny Wiślan. A teraz stoi tu sanktuarium Matki Bożej Królowej Pokoju, na którego dachu wznosi się platforma widokowa i ogromny, metalowy krzyż.
Ponieważ wierzchołek Liwocza sięga prawie 600 metrów n.p.m. (a dokładnie 562), mamy nadzieję, że w dzień mroźny i jednocześnie wypełniony smogiem taki jak dzisiaj- pozwoli nam pooddychać nieco lżej.
Kiedyś nie zwracaliśmy wielkiej uwagi na to, jak brudne bywa powietrze w naszej części kraju. Ale ostatnio pojawił się w naszej rodzinie Mały Włóczykij, i jest trochę inaczej. Chcemy, żeby Mała jak najczęściej miała szanse na kontakt z prawdziwą przyrodą.
Ostatnio szukamy tras spełniających bardzo konkretne kryterium: chcemy, by dało się przejechać je wózkiem. 🙂 Zakładamy więc, i nie mylimy się, że dobrym wyborem będzie wiodąca na Liwocz droga krzyżowa. Około pół godziny drogi w jedną stronę, ścieżka trochę kamienista i trochę zalodzona, jednak szeroka i całkowicie przejezdna dla zwykłego wózka.
Zostawiamy samochód na obszernym parkingu pod Krzyżem Partyzanckim do którego docieramy od strony miejscowości Ujazd. Wyruszamy szlakiem żółtym w górę mijając kolejne stacje drogi krzyżowej- najpierw jest prawie płasko, a za połową robi się trochę ciężej- dość stromo, a do tego oblodzenie daje się we znaki. Nie pomyśleliśmy, że na tej wysokości mogą się przydać raczki…
Po około pół godziny jesteśmy na szczycie. W oczy od razu rzuca się duży pomnik Jana Pawła II i sporych rozmiarów całoroczna szopka. Krzyż wzniesiony na szczycie platformy również sprawia wrażenie ogromu, ale nie wywołuje szczególnie pozytywnych doznań estetycznych. Zwłaszcza, że obok niego porozwieszano całą masę anten. Wejście na wieżę znajduje się za drzwiami z tyłu budynku. Na dolnym piętrze klatki schodowej jest dość ciepło- można usiąść na schodach i przebrać dziecko- ale też dość brudno…
Za to widoki z góry są bardzo rozległe, choć dziś niestety osnute smogową mgłą. Podobno przy dobrej pogodzie można stąd podobno zobaczyć zarówno Tatry jak i Góry Świętokrzyskie. Ale dziś nie widać ani jednych, ani drugich.
Po chwili odpoczynku i łyku gorącej herbaty schodzimy w dół (w tę stronę jest nieco trudniej na zalodzonych fragmentach). Przed nami jeszcze jeden punkt do odnalezienia- “śmierdzące źródełko“, czyli zabudowane niewielką studzienką źródło wody siarkowej, która rzeczywiście wydziela charakterystyczny zapach, a poza tym wybiela kamienie i rośliny, które znajdą się na jej drodze.
Gdzie znajdziemy śmierdzące źrodełko?
Tym razem musimy udać się do miejscowości Brzyska i odnaleźć odchodzącą od drogi głównej trasę na Liwocz (jest oznaczona tabliczką). Jeszcze spory kawałek można podjechać asfaltem obserwując wzniesienie z krzyżem po prawej stronie drogi. Asfalt kończy się i zatrzymujemy się na rozdrożu- szeroka leśna droga skręca łukiem w prawo (ona właśnie prowadzi w stronę szczytu Liwocza łącząc się następnie z drogą krzyżową w okolicy X stacji), a my idziemy prosto w nieco węższą, leśną drogę. Zaraz na jej początku stoi tabliczka informacyjna, a jakieś 300 metrów dalej po prawej stronie znajdziemy autentycznie śmierdzącą studzienkę z wodą. 🙂
Właśnie tutaj możemy poczuć zapach wulkanicznej siarki, a równocześnie to, że przynajmniej jedna z legend ma w sobie ziarno prawdy… 🙂